Msza Św.14.07.2013

Ks. Tadeusz Huk. XV niedziela Zwykła

 

Drodzy  Siostry i Bracia zgromadzenia w tej świątyni i łączący się z nami przez radio, zwłaszcza chorzy, samotni, uwięzieni.

Słyszeliśmy przed chwilą w Ewangelii najważniejsze pytanie jakie człowiek może sobie postawić. Co czynić, aby osiągnąć życie wieczne? To pytanie jest zapisane głęboko w naszym sercu. Czasem bardziej daje znać o sobie, niekiedy uciekamy od niego w tanie powierzchowne życie nie dopuszczając myśli co z nami będzie po śmierci. Żyjemy z dnia nam dzień. Wystarczy jednak, że dotknie nas choroba, lub inne wydarzenie, które zatrzymuje nas w biegu i wtedy z całą mocą pojawia się pytanie o sens życia.  Uczony postawił je Jezusowi, aby wystawić Go na próbę. My stawiamy je sobie bardzo serio. Jezus odpowiada uczonemu  i nam także pytaniem: Jak czytasz?  Uczony z dużą łatwością wyrecytował odpowiedź zawartą w Słowie Bożym.  Ale okazuje się nie wystarczy wiedzieć, recytować. Potrzebna jest głębsza umiejętność czytania. Jezus zachęca nas do takiej lektury Słowa Bożego, która przenika do głębi serca i zmusza  do działania. Same słowa nie wystarczą. Mojżesz poucza lud aby „..słuchał głosu Pana i przestrzegał Jego poleceń”

Aby pomóc nam przyjąć pełną prawdę zawartą w słowach wyrecytowanych przez uczonego Jezus opowiada przypowieść.  Można tę przypowieść odnieść i tak się to często robi, do udzielenia drugiej osobie pomocy medycznej. Ktoś może powiedzieć, że to jest trochę opowieść nie na nasze czasy. Bo w czasach Jezusa nie było publicznej służby zdrowia. A dzisiaj można by tę historię rozwiązać inaczej  – kapłan nie musiałby tracić czasu tylko przez komórkę zadzwoniłby po karetkę pogotowia. I wilk byłby syty i owca cała. To znaczy kapłan by się nie spóźnił tam, dokąd się tak spieszył a pobitemu pomoc zostałaby udzielona.  Narzekamy dziś na tę służbę, że jest źle zorganizowana i zarządzana. Ale nawet gdyby było inaczej zawsze będą pobici ludzie leżący przy drodze. Może być ich mniej albo więcej, ale będą zawsze.  A czy my wszyscy wobec siebie nie jesteśmy jakoś bardziej zobojętniali? Przypowieść ta jest skierowana do każdego człowieka, każdego czasu i każdego systemu. Sięga też głębiej niż tylko spraw pomocy medycznej. Zmusza nas do zastanowienia się nad odpowiedzią na jedno z najtrudniejszych pytań – kto jest dla mnie człowiekiem takim jak ja? A kogo nie uważamy za godnego naszego zainteresowania albo wręcz odrzucamy, skreślamy z listy naszych bliźnich? Dzisiaj jest w modzie krytykowanie osób duchownych. Być może pojawił się więc cień satysfakcji? Bo oto wśród postaci wymienionych przez Jezusa pojawił się kapłan obojętny na ludzkie cierpienie, obojętny na ludzką krzywdę. Jako jego zaprzeczenie pojawił się człowiek z wrogiego plemienia, który nie tylko zajął się przypadkowo spotkanym pobitym człowiekiem ale zadbał jeszcze o dalszy los pobitego – tak, żeby ten całkiem odzyskał siły.

Można powiedzieć, że zajął się nim, jak kimś bardzo bliskim, z pełną troską. Nie tylko po to, żeby uspokoić swoje sumienie. Ale wykazał troskę o całkowity powrót do zdrowia. Można powiedzieć, że jest to postawa niezwykła. Podając te dwie tak różne postawy Jezus nie przemawia jednak językiem tak popularnej dzisiaj agresywnej polemiki. Jezus nie chce nikogo z nikim skłócić. On tylko uświadamia, że tak naprawdę nikt nie ma patentu na miłość. Takie patentu nadanego raz na zawsze. Nawet kapłan, ten specjalista od spraw duchowych może zawieść. I za jednym zamachem Jezus uświadamia, że w każdym z nas drzemią pokłady miłości. Miłość sprawia, że każdy mur wrogości można przeskoczyć. I nikt z nas nie jest skazany na to, żeby nosić w sobie niechęć, albo wciąż na nowo wracać do krzywd prawdziwych i urojonych.

Postarajmy się tę historię opowiedzianą przez Jezusa przyłożyć do naszego życia. Pomyślmy każdy o sobie samym. Czy nie mam sobie nic do zarzucenia? Czy nie było w historii mojego życia momentu, którego żałuję. Bo nie zareagowałem w porę na zło wyrządzane innej osobie, bo zabrakło z mojej strony dobrego słowa, albo serdecznego gestu. Może pożałowałem komuś kilku złotych albo godziny swojego czasu, gdy ktoś go tak bardzo potrzebował. A teraz to chodzi za mną. Nieraz dopiero po latach dociera do nas nasze można powiedzieć okrucieństwo wobec drugiego człowieka, brak ludzkich odruchów i to wobec osób najbliższych. Dopiero po latach przychodzi zrozumienie i żal. I prośba – Boże przebacz i myśl – czy mogę to jeszcze jakoś naprawić? Naprawić przez jakieś działanie albo przez modlitwę.

Czy odbieramy tę przypowieść jako skierowaną osobiście do siebie? Jezus mówi do mnie, Jezus mówi do każdego z nas. On chce wydobyć z każdego z nas to co w nas jest najszlachetniejsze. Patrząc na własne życie od drugiej strony staramy się pielęgnować w naszej pamięci momenty, kiedy to okazaliśmy się wspaniałomyślni i pełni poświęcenia, kiedy daliśmy komuś drugiemu znacznie więcej niż to wynikać by mogło z naszych obowiązków. I zrobiliśmy to całkiem bezinteresownie. Na pewno to się zdarzyło nie jeden raz w życiu każdego z nas. Odwołanie się do tych dobrych momentów w naszym życiu pozwala nam zrozumieć tę historię opowiedzianą przez Jezusa. Trzeba nam to wspomnienie własnej dobroci wciąż w sobie odnawiać. Byśmy w różnych sytuacjach czerpali z tych pokładów dobra, które w nas drzemią. Trzeba nam się przygotowywać wciąż na nowo.

Zdajemy sobie sprawę, że historia Samarytanina zostałaby być może zapomniana, gdyby Jezus nie nadał jej znaczenia swoim własnym życiem. On sam nie miał w sobie wrogości do nikogo. Jego miłość objawiła się najpełniej w czasie odrzucenia przez ludzi podczas męki na krzyżu.  Jego uczniowie dostrzegli, że w trakcie swojej śmierci Jezus pokonał wszelką wrogość. I dopiero widząc takim swojego Mistrza, widząc że to jest możliwe przypomnieli sobie, co o tym mówił wcześniej. Dopiero w świetle śmierci krzyżowej Mistrza opowieść o Samarytaninie nabrała dla nich pełnego znaczenia. 

My Jego uczniowie uczestniczący w Najświętszej Ofierze stajemy pod krzyżem naszego Zbawiciela. Jesteśmy dziedzicami takiego myślenia o drugim człowieku. Przyjmujemy za  Apostołami ten testament Jezusa i przekazujemy go dalej jako swój testament dla następnych pokoleń. Jednym z moich nauczycieli był  ksiądz Bronisław Bozowski. Nic po sobie nie zostawił materialnego, ale pozostawił po sobie testament zawierający między innymi te słowa” „nikogo nie uważaj za wroga ani za obcego, ale za przyjaciela i brata”. Czy ty bracie i ty siostro tak uczycie swoje dzieci? Czy dla Was samych nikt nie jest obcy? Czy każdy jest swój, czyli bliźni?

Czy myśląc bliźni mamy przed oczami Niemców, Rosjan, Ukraińców, komunistów? Ileż krwi niewinnej naszych bliskich zostało przelanej za naszego życia! Prawie każdy miesiąc naznaczony jest krwią przelaną naszych ojców i matek. Prawie każdy miesiąc zamyka się w bolesnych wspomnieniach. Nie jest to łatwo nazwać kogoś bliźnim. Gdyby było łatwo, nie byłoby czytanej dzisiaj Ewangelii, nie byłoby też śmierci Jezusa na krzyżu. Oczyszczanie własnego serca z murów wrogości jest niezwykle trudne.  Pytanie o bliźniego powraca nieustannie. Odpowiedź zawiera się w pytaniu jakie muszę postawić sam sobie. Na ile ja jestem i jakim jestem bliźnim dla drugiego człowieka.

Trzeba słuchać głosu Pana. Trzeba wciąż na nowo powracać do jego nauczania. I chociaż przykazanie miłości jest wypisane w sercu każdego z nas i jest blisko nas, jak mówi księga - jest w naszym zasięgu, ale dopiero krew krzyża Jezusowego pozwala wprowadzić pokój pomiędzy nas. Tylko w Nim jest Pełnia.  Z Jego Pełni czerpiemy siłę by nie tylko recytować przykazania i czytać Słowo Boże, ale iść w codzienne życie i czynić podobnie jak ewangeliczny samarytanin. Zdani tylko na siebie samych w swoich odczuciach i reakcjach jesteśmy bezradni.

         Za chwilę zakończy Msza św. z przesłaniem: „Idźcie…”. Trzeba nam dodać zgodnie z duchem dzisiejszej Ewangelii: idźcie i czyńcie podobnie niosąc w sobie troskę o drugiego człowieka. Nie można bowiem oddzielić Eucharystii od codziennego życia, od wrażliwości na drugiego człowieka. Świadomy udział w Najświętszej Ofierze ma uczynić nasze oczy bardziej wrażliwe i serce szeroko otwarte na różne biedy i rany dzisiejszego człowieka. Błogosławiony Jan Paweł II uczy nas takiego przeżywania Mszy św. W jednej z pielgrzymek do naszej Ojczyzny podczas sprawowania Eucharystii powiedział: „W tym momencie miliony naszych braci i sióstr cierpi głód, a wielu z nich z głodu umiera - zwłaszcza dzieci! W epoce niebywałego rozwoju techniki i nowoczesnej technologii dramat głodu jest wielkim wyzwaniem i oskarżeniem! Ziemia jest w stanie wyżywić wszystkich. Dlaczego więc dzisiaj, pod koniec XX stulecia, tysiące ludzi ginie z głodu? Konieczny jest tutaj w skali światowej jakiś poważny rachunek sumienia - rachunek sumienia ze sprawiedliwości społecznej, z elementarnej międzyludzkiej solidarności…nie może zabraknąć naszego solidarnego wołania o chleb w imieniu tych wszystkich, którzy cierpią głód. Wołanie to kierujemy najpierw do Boga, który jest Ojcem całej ludzkiej rodziny: "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj!" Ale kierujemy je także do ludzi… na których spoczywa odpowiedzialność za sprawiedliwy rozdział dóbr w skali światowej i w skali poszczególnych krajów: trzeba wreszcie położyć kres pladze głodu! Niech solidarność weźmie górę nad niepohamowaną chęcią zysku i nad stosowaniem tych zasad rynku, które nie biorą pod uwagę niezbywalnych praw ludzkich. Na każdym z nas ciąży cząstka odpowiedzialności za ten niesprawiedliwy stan. Każdy z nas jakoś o głód i biedę innych się ociera. Umiejmy dzielić się chlebem z tymi, którzy go nie mają lub mają go mniej od nas! Umiejmy otwierać nasze serca na potrzeby braci i sióstr, którzy cierpią z powodu nędzy i niedostatku! Czasem wstydzą się do tego przyznać, ukrywając swoją biedę. Trzeba ku nim dyskretnie wyciągnąć bratnią, pomocną dłoń. To także jest lekcja, jaką daje nam Eucharystia - chleb życia. Streścił tę lekcję bardzo wymownie św. Brat Albert, krakowski biedaczyna, który swoje życie poświęcił służbie najuboższym. Mawiał często: "Trzeba być dobrym jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może dla siebie kęs ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny".

 Pytajmy Go wciąż na nowo o życie wieczne. I pamiętajmy, że do nieba nie idzie się w pojedynkę, ale zawsze razem. Obyśmy spożywając ten święty Chleb chociaż trochę stawali się chlebem dla innych.