Msza Św. 29.09.2013

Ks. Waldemar Rakocy CM. XXVI Niedziela Zwykła.



PIENIĄDZE SZCZĘŚCIA NIE DAJĄ

            Gdybym zapytał, czy lepiej jest być biednym czy bogatym, usłyszałbym prawdopodobnie tylko jedną odpowiedź: że bogatym. I słusznie. Bieda nie jest niczym dobrym. Konieczność ciągłego odmawiania sobie i dzieciom wielu rzeczy, z których korzystają inni, jest czymś frustrującym i złym. Bogactwo jest dobre, ponieważ umożliwia człowiekowi pełny rozwój. Nie cierpi on głodu, stać go na godne warunki mieszkaniowe, łatwiej jest mu zdobyć wykształcenie, może korzystać z dóbr cywilizacyjnych itd.

Ale bogactwo jest dobre jeszcze z jednej racji. Otóż pozwala ono zaradzić biedzie innych. Kto bowiem sam niewiele posiada, nie pomoże biedakowi stanąć na nogi. Może podzielić się z nim kromką chleba, lecz nie wyrwie go z biedy. Do tego potrzebne są środki finansowe. Dlatego bycie bogatym jest czymś dobrym w wymiarze społecznym. Środki finansowe mają moc otrzeć łzy z twarzy zatroskanej matki i rozpromienić oblicze smutnego dziecka. Żebrak nie dokona tego.

Bogactwo staje się jednak czymś złym, jeżeli zatrzymamy je dla siebie, jeżeli zabraknie wrażliwości na potrzeby innych. Przykład tego stawia nam przed oczy dzisiejsza Ewangelia: bogacz pożywiał się do syta, ubierał z przepychem, bawił każdego dnia; chociaż miał wszystkiego daleko więcej niż potrzebował, nie chciał wspomóc biednego i chorego Łazarza. Jedynie psy przychodziły i lizały jego rany.

            Władysław Reymont w powieści „Ziemia obiecana” niezmiernie sugestywnie kreśli obrazy bogactwa i biedy. To dwa przeciwstawne i wrogie sobie światy: bogaci nie chcą dzielić się swym bogactwem z biednymi, do których odnoszą się z pogardą, a biedni spoglądają z wrogością na bogatych. W powieści występuje fabrykant Bucholc, który przypomina bogacza z dzisiejszej Ewangelii. Nie obchodzi go los biednych. W obecności Karola Borowieckiego wykpiwa listowne prośby o pomoc i pali je w kominku. Wprawdzie każdego roku przeznacza tysiące rubli na cele dobroczynne, ale – jak sam mówi – tylko dlatego, że wydzierają mu je z gardła. Gdyby nie to, nie dałby ani jednego.

            Chociaż Bucholc był niezmiernie bogaty i potężny, przyszedł i na niego koniec. W sumie nie pozostaje po nim nic dobrego. Za życia jego bogactwa olśniewały wszystkich, interesowano się każdym jego krokiem, niepodzielnie panował nad Łodzią, dzięki swym milionom mógł wszystko i z tej racji był uważany niemal za nieśmiertelnego. Ludzie nie chcieli wręcz uwierzyć w to, że umarł. Lecz po śmieci milioner i mocarz, pan życia dziesiątek tysięcy ludzi leżał martwy i bezsilny w holu swego pałacu. Wszystko co zabierał do grobu – to posrebrzaną trumnę. Ludzie patrzyli na koniec mocarza i widzieli w tym jakąś sprawiedliwość.

            A przecież historia Bucholca mogła wyglądać inaczej – podobnie historia bogacza z dzisiejszej Ewangelii. Zgromadzili taki majątek, że bez uszczerbku dla własnych potrzeb mogli pomóc wielu ludziom. Po śmierci byliby sławieni przez tysiące za swą dobroczynność, za danie bezdomnym dachu nad głową, za zapewnienie głodnym stałego wyżywienia, za pomoc biednym w zdobyciu wykształcenia, jednym słowem – za dobre serce. Ludzie chwaliliby ich czyny, pamięć o nich przekazywaliby kolejnym pokoleniom, ich przykłady służyłyby zbudowaniu słuchających opowieści o nich. Niestety tak się nie stało. Zatrzymali wszystko dla siebie: sami nie byli w stanie z tego korzystać, a po śmierci nie zabrali niczego.

            Postaci bogacza z Ewangelii i Bucholca – to przypadki niewykorzystanej szansy, zmarnowanego życia. Koniec takich ludzi bywa tragiczny: stają się straszakiem w opowieściach snutych wieczorami przy świecy, przejmujących dreszczem. Nie dla nich jest niebo. Dla nich czas pomyślności jest tu na ziemi. Na pytanie Trawińskiego z tej samej powieści, kiedy wreszcie nastanie dobry czas dla uczciwych ludzi, aby również oni mogli się wzbogacić, pada zaskakująca odpowiedź: „Po co im dobry czas na ziemi? Oni mają niebo”. Prawi, uczciwi ludzie mogą często zaznać pomyślności dopiero w niebie. Abraham mówi do bogacza z Ewangelii: „Wspomnij synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, Łazarz przeciwnie – niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz” (w. 25).

            Przypadek bogacza z Ewangelii czy Bucholca – to sprawy zamknięte. Tu już nic nie da się zmienić. Klamka zapadła. Dzisiejsza Ewangelia zawiera w sobie ważniejsze przesłanie – ostrzeżenie pod adresem żyjących, aby nie popełnili tego samego błędu. Życia zmarłych nie odmienimy, lecz możemy nie pójść ich śladem. Dlatego bogacz z Ewangelii prosi z otchłani Abrahama, żeby przestrzeżono jego pięciu braci, aby nie trafili na to samo miejsce kaźni. Żyjący mają stale szansę odpowiednio pokierować własnym życiem.

Dzisiejsza Ewangelia jest apelem do wszystkich bogatych, zamożnych ludzi, aby zajrzeli w głąb swego serca i odpowiedzieli sobie na pytanie, czy przypadkiem nie kroczą drogą bogacza z Ewangelii, drogą Bucholca. Może mają mniej, ale tu nie chodzi o kwoty, lecz o wrażliwość na cudzą biedę. A jeżeli dają, to czy dają z serca, czy może tylko tyle, ile biedni wydrą im z gardła. Dzisiejsza Ewangelia wzywa bogatych ludzi do solidarności z biednymi.

            Powieść Reymonta jest również takim apelem, apelem o opamiętanie się. Karol Borowiecki, który uległ pokusie zbicia majątku, nie czuje się spełniony. Kiedy w Helenowie spotyka Ankę, swą wcześniejszą narzeczoną, z którą rozstał się w wyniku pogoni za bogactwem, wyznaje jej, że w życiu zdobył wszystko oprócz szczęścia. W domu rozmyśla o tym, że zmarnował życie i przegrał szczęście. Szuka przyczyny takiego stanu i wreszcie znajduje odpowiedź: „Człowiek nie może żyć tylko dla siebie – nie wolno mu tego pod groźbą własnego nieszczęścia”. Postanawia działać teraz dla innych. Pisze list do Anki, która prowadziła ochronkę dla dzieci, prosząc o wskazówki, jak założyć podobną. Szuka też innych sposobów, aby pomagać ludziom w potrzebie. Oto ocalone życie bogacza, życie mające sens i dające szczęście.

            Człowieku zamożny! Człowieku bogaty! Postępując jak Karol Borowiecki, odpowiesz na apel dzisiejszej Ewangelii. Jeżeli nie wzrusza cię ostrzeżenie Ewangelii o możliwości utraty życia wiecznego, to może posłuchaj apelu noblisty: zatrzymanie bogactwa dla siebie uczyni cię nieszczęśliwym.

Zaskakują nas doniesienia o tym, że ludzie opływający we wszystko są nieszczęśliwi, że leczą się z depresji. Dziwimy się: jak to? Przecież mogą spełnić wszelkie marzenia. Lecz oni w życiu zaznali już wszystkiego i niczego im nie brakuje. Nie poprawi im samopoczucia kolejna biżuteria czy samochód, kolejna willa czy wyjazd zagraniczny, bo nasycili się już tym. Za pieniądze wybudujesz piękny dom, kupisz luksusowy samochód, zwiedzisz świat – wszystko to sprawi ci radość, lecz nie da szczęścia. A nie da dlatego, że rzeczy materialne nie mogą uczynić szczęśliwym człowieka, istotę przewyższającą je pod każdym względem. Szczęście może zapewnić człowiekowi to, co jest przynajmniej na jego miarę, na jego poziomie, czyli drugi człowiek. Pies czy kot poprawi samopoczucie, lecz nie da szczęścia. Jedynie drugi człowiek jest zdolny nas zrozumieć i odpowiedzieć na nasze potrzeby, oczekiwania – w jeszcze większym stopniu Bóg. Rzeczy materialne ani zwierzęta nie sprostają temu zadaniu.

Sami mówimy, że pieniądze szczęścia nie dają. Można opływać we wszystko, lecz na bezludnej wyspie czy bez dobrych relacji z innymi będziemy czuli się samotni i nieszczęśliwi. Samotność nawet w najokazalszym pałacu zabija. Dlatego na przygnębioną, złamaną duszę nie ma lepszego lekarstwa od towarzystwa drugiej osoby. A zakochanym do szczęścia wystarczy to, że są razem. Nie trzeba mieć wiele, aby być szczęśliwym. Szczęście znajdziemy w dobrych relacjach z innymi: w relacji małżeńskiej, rodzicielskiej, przyjacielskiej, ale także w relacji z potrzebującymi. Pomagając im, budujemy braterską więź, z której będzie płynęło dla nas więcej szczęścia niż z zatrzymania tego, czym się podzielimy. Pozbywamy się małej części majątku, a pozyskujemy przyjaciela i brata. Pozyskujemy coś znacznie cenniejszego od tego, co składamy w darze. Św. Wincenty a Paulo w pierwszych latach kapłaństwa dążył do podniesienia swojego statusu społecznego i materialnego. Ścigał m.in. swych wierzycieli. Lecz nie znalazł w tym szczęścia. Znalazł je później, kiedy miał niewiele, lecz żył dla innych. Tę prawdę uświadamia nam sam Jezus, który powiedział, że „więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20, 35b).

Jeżeli zatem dzięki swemu bogactwu zaznałeś w życiu wszystkiego i nic cię już nie cieszy, to skutecznym lekarstwem na przygnębioną duszę jest otwarcie się na potrzeby innych. Okazując serce innym, sam staniesz się szczęśliwy. Bo jak można nie być szczęśliwym, kiedy uratowało się ludzkie istnienie przed śmiercią głodową, kiedy zapewniło się dach nad głową zrozpaczonej rodzinie, kiedy w przygasłych oczach dziecka ujrzało się uśmiech, kiedy pomogło się pokrzywdzonemu w dojściu sprawiedliwości. Czynione dobro uszczęśliwia. Dlatego więcej autentycznej radości i szczęścia można było dostrzec na pooranej bruzdami twarzy żyjącej dla innych Matki Teresy z Kalkuty niż na gładkich obliczach najbogatszych ludzi świata.

            Jest rzeczą zrozumiałą posiadać materialne zabezpieczenie. Czasami jednak odkładamy więcej, niż jest czy może być nam potrzebne. Każdy powinien odczuwać wyrzut sumienia, że podczas gdy nagromadził dobra, które nie służą mu bezpośrednio, które zalegają, w tym samym czasie inni cierpią biedę, a nawet przymierają głodem. Kiedy staniemy w obliczu Boga razem z tym, który cierpiał czy umarł z głodu, cóż możemy mieć na własne usprawiedliwienie? Życie kogoś takiego miało dla nas mniejszą wartość od nagromadzonych dóbr.

            Chrześcijaninie, pomnażaj swój majątek! Niech go będzie jak najwięcej, aby ci się dobrze powodziło i abyś tym samym miał z czego pomagać innym. Im więcej masz, tym więcej użyczaj! Nie wolno ci zatrzymać wszystkiego dla siebie pod groźbą własnego nieszczęścia, tu na ziemi i w wieczności. Amen.