Msza Św. 25.12.2011


    
       
ks. Waldemar Rakocy CM. Uroczystość Narodzenia Pańskiego.



Przychodzimy dziś do żłóbka i pochylamy się nad Dzieciątkiem: człowiek pochyla się nad Bogiem. Gdzieś w duszy rodzi się nawet pytanie, czy czegoś Mu nie potrzeba. Ten, którego nie ogarnia Wszechświat, stał się malutki i kruchy jak niemowlę. Stał się tak mały, że instynktownie chcemy Mu pomóc, wykazujemy o Niego zatroskanie …

Aby mieć jakieś wyobrażenie o uniżeniu się Boga, warto na chwilę zatrzymać się nad wielkością znanego nam Wszechświata. Chociaż dla Boga jest on pyłkiem, dla nas okazuje się nieogarniony. Promień światła, który biegnie z zawrotną prędkością 300 tys. km na sekundę, potrzebuje ponad 8 min., aby dotrzeć do Ziemi; aby zaś opuścić układ słoneczny ok. 10 dni; żeby natomiast przemierzyć naszą galaktykę, zwaną Drogą Mleczną, potrzebuje ok. 100 tys. lat. Jak wielka jest nasza galaktyka, uświadamia po części to, że promień światła, który zaczął swą podróż w czasach narodzin Jezusa, dwa tysiące lat temu, jest stale u początku drogi przez Drogę Mleczną – pokonał dotychczas 2 tys. lat świetlnych, a ma jeszcze do przemierzenia 98 tys. lat.

Jeden z amerykańskich astrofizyków porównując wielkość Słońca względem naszej galaktyki wyliczył, że gdyby Stany Zjednoczone rozciągające się na ponad 5 tys. km od Nowego Jorku po Los Angeles były Drogą Mleczną, to Słońce byłoby zaledwie wielkości kropki nad „i”. Tak małe względem naszej galaktyki jest Słońce, którego średnica wynosi mimo wszystko prawie półtora miliona km.

A to tylko nasza galaktyka, która względem kosmosu okazuje się ziarnkiem piasku. Dzięki teleskopowi Hubble’a doliczono się we Wszechświecie prawie 200 mld galaktyk. Nasza Droga Mleczna z jej rozpiętością 100 tys. lat świetlnych poraża, a największe galaktyki rozciągają się na ponad 2 mln lat świetlnych. Odległości zaś między galaktykami są po wielekroć większe od nich samych. Jak niewyobrażalną przestrzeń zajmuje poznany kosmos! Ludzki umysł nie tylko tego nie ogarnia, nie jest nawet zdolny sobie tego wyobrazić, ponieważ tych wielkości nie jest w stanie do niczego odnieść. Czy jakaś wartość będzie miała po przecinku 20 czy 200 zer, przestaje mieć większe znaczenie. W umyśle ludzkim zaciera się różnica i gubimy się w tym.

Aby jeszcze uzmysłowić sobie wielkość kosmosu, powiem, że tylko w naszej galaktyce doliczono się ok. 250 mld gwiazd. Nie mówię o planetach, lecz o gwiazdach jak Słońce. Niektóre z nich są tysiące razy większe od Słońca. Na niebie w pogodną noc widzimy ich zaledwie kilka tysięcy. Najbliższa nam po Słońcu gwiazda, Alfa Centauri, jest oddalona od nas zaledwie cztery i pół roku świetlnego; niby niewiele, ale to odległość ok. 42 bln km. Jest to 280 tys. razy dalej niż z Ziemi do Słońca. Łatwiej będzie to sobie wyobrazić przy redukcji tych wartości i zachowaniu proporcji. Gdyby przykładowo odległość od Słońca do Ziemi wynosiła jeden metr, to Alfa Centauri znajdowałaby się 280 km dalej. Tak daleko jest od nas najbliższa po Słońcu gwiazda. A w naszej galaktyce jest ich ok. 250 mld – oddalonych od nas nie cztery i pół roku świetlnego, ale dziesiątki tysięcy lat świetlnych. Wspomniany wcześniej amerykański astrofizyk stwierdził na podstawie prowadzonych obserwacji, że w prawie 200 mld galaktyk we Wszechświecie jest więcej gwiazd niż ziaren piasku na wszystkich plażach kuli ziemskiej. Wobec takiego ogromu Wszechświata ginie nasza galaktyka, tym bardziej układ słoneczny, a już zupełnie planeta Ziemia i my sami.

Wszechświat, jaki poznaliśmy, zachwyca, ale jednocześnie poraża swą wielkością. W świecie materialnym nie znamy niczego innego tak wielkiego. Nasuwa się od razu pytanie o wielkość i potęgę Boga, który to wszystko stworzył i przewyższa. Lecz nie jest to najważniejsza prawda o Bogu. Ta ważniejsza głosi, że jest większy w swej dobroci niż w potędze. Dobroć Boga przewyższa Jego potęgę. Będąc bowiem tak potężnym Panem, nie uznał za ujmę dla siebie stać się maleńkim człowiekiem! Do takiego uniżenia się potrzeba ogromnej pokory.

Czy ktoś słyszał, aby król stał się sługą, pan – niewolnikiem, a bogacz – dobrowolnie żebrakiem? My nie chcemy często zniżyć się do poziomu niewiele niżej stojących od nas, a byłoby to uniżeniem się w granicach tej samej ludzkiej natury. A Bóg, będąc Bogiem, zniżył się do naszego poziomu, stając się niemowlęciem, godząc się na położenie na sianku w żłobie. Jak pokorny musi być Bóg, że nie uwłacza Mu takie uniżenie się! Otóż ono nie tylko Mu nie uwłacza – ono głosi Jego wielkość. To nie duma i buta decydują o wielkości, lecz pokora. Tak przecież myślimy: cenimy sobie bardziej pokorę kogoś wielkiego niż jego wyniosłość. Ktoś pyszny, zadufany w sobie traci w naszych oczach, a pokorny zyskuje.

Szatan tak zafałszował prawdę o tym wspaniałym przymiocie Boga, jakim jest pokora, że pokory oczekujemy raczej ze strony człowieka, a nie Boga, sługi, a nie króla, podwładnego, a nie kierownika czy dyrektora. A prawda o Bogu jest taka, iż żadne z istnień nie jest tak pokorne jak On. I dlatego nikt też nie kocha tak, jak kocha Bóg. Pokora stanowi bowiem nieodłączny składnik miłości. Gdy jej zabraknie, dojdzie do głosu urażona duma.

Gdyby nie pokora Boga, nigdy nie zniżyłby się On do naszej egzystencji i nie stałby się człowiekiem, nigdy nie pozwoliłby się też dla nas znieważyć, ubiczować i ukrzyżować. Nie czekałby też cierpliwie przez lata na nasze nawrócenie i nie przygarniałby natychmiast, kiedy tylko o to prosimy. Który z małżonków wybacza od razu niewierność swemu partnerowi? A tak to wygląda u kratek konfesjonału. Bez pokory tak wspaniałomyślnie wybaczająca miłość staje się niemożliwa; bez pokory dochodzi do głosu urażona duma. W Bogu nie ma zaś nic z urażonej dumy. Dzięki temu Jego miłość jest doskonała – zawsze gotowa przyjść z pomocą. A że my nie mamy w sobie wiele pokory, nasze relacje z innymi, zarówno w małżeństwie, jak i wszelkie inne, są naznaczone ciągłymi napięciami. I tak sami sobie zadajemy ból.

Jak pokornym jest człowiek względem Boga, tak samo Bóg względem człowieka. Bóg oczekując od nas pokory, sam ją okazuje, i to w stopniu najwyższym. Pokornym powinien być zatem sługa względem króla, ale na wzór Boga tym bardziej król względem sługi, kierownik czy dyrektor względem podwładnego, a profesor względem ucznia. Wtedy między ludźmi zakwitnie szacunek i miłość, ponieważ wyżej stojący nie da odczuć niżej stojącemu jego pozycji. Będzie go traktował jak równego sobie. Bez pokory nie wcieli się w życie chrześcijańskiego ideału darzenia wszystkich szczerą, braterską miłością. Urażona duma popycha do postaw przeciwnych miłości.

Patrzymy dziś na Boże Dziecię w żłobie, położone na sianku, owinięte w pieluszki. Ileż w Nim pokory, a przez to czystej, ofiarnej miłości! Ten, którego nie ogarnia tak niewyobrażalnie ogromny Wszechświat, zawierzył swój los człowiekowi: Król – słudze. I wcale Mu to nie uwłacza. My zaś uważamy pokorę za słabość i wstydzimy się jej. A ona jest wielkością, bo upodabnia do Boga. Duma, buta czynią zaś z ludzi karłów – i z politowaniem spoglądamy na takie osoby. Gdybyśmy byli pokorni, to w życiu rodzinnym i publicznym, jak polityka, nie byłoby tyle zawiści, złej woli w zrozumieniu drugiego, tym samym sporów i kłótni, co niestety widzimy każdego dnia. Rodzą się one z zadufania w sobie i przekonania, że tylko my mamy rację. Boże Narodzenie przywraca wartość pokorze, przeciera jej zamazany w naszej świadomości obraz i podpowiada: ‘Będąc pokornym, będziesz zdolny do większej miłości, sam też jej w większym stopniu doświadczysz i tym samym będziesz w życiu bardziej szczęśliwy – zbudujesz z innymi trwalszą miłość’.

Matka Teresa z Kalkuty w tym duchu wyraziła się kiedyś: „Ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego rękę, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie. Ilekroć umilkniesz, by innych wysłuchać, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie. Kiedy dajesz odrobinę nadziei załamanym, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie. Ilekroć pozwolisz, by Bóg pokochał innych przez Ciebie, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie.” Ilekroć jesteś pokorny, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie.

Ilekroć wyda się nam iluzją, że to pokora jest siłą i zwycięstwem, spójrzmy na Dziecię w żłobie! Mamy przykład w samym Bogu – nie ma lepszego, mocniejszego argumentu za pokorą. Gdyby Bóg uważał pokorę za słabość, dziś nie spoglądalibyśmy na Niego, jak leży na sianku, dziś też nie wiedzielibyśmy, kto to jest Odkupiciel i jak wiele Bóg jest gotów dla nas uczynić. To wszystko stało się naszym udziałem dzięki pokorze, uniżoności Boga. To, co wielkie, jak dzieło zbawienia człowieka, zrodziło się z pokory; z buty wyrastają chwasty i ciernie. A jej kresem – nienawiść. Pycha, buta cechują Złego i są całkowicie obce Bogu. Dlatego też nigdy nie słyszałeś, aby szatan uczynił coś dobrego dla ciebie. Nie ma w nim uniżoności i dlatego nie ma miłości – nie czyni zatem dobra. Bracie i siostro! Bóg przechadza się ścieżką pokory. Nie spotkasz na niej Złego i dlatego jest bezpieczna.

Spoglądając na Boże Dziecię, pamiętajmy dzisiaj o dzieciach, które są uosobieniem niewinności i pokory. Pan Jezus powiedział, że jeżeli nie staniemy się jak one, nie wejdziemy do królestwa niebieskiego (Mt 18, 3). W niebie bowiem oprócz niewinności króluje także pokora. Ale pamiętajmy szczególnie o dzieciach, które przyszły na ten świat w biedzie, które nie doświadczają wystarczająco miłości ze strony rodziców, które ciężko chorują. Spotkamy takie przypadki we własnym środowisku. Przyjdźmy choćby jednemu takiemu dziecku z pomocą, która ucieszy jego serce. W nagrodę odbierzemy rozpromienione oblicze, oblicze samego Dzieciątka Jezus. Niech i te dzieci, którym los poskąpił szczęścia, doświadczą radości, jaka dziś jest naszym udziałem!

Bożonarodzeniową homilię zakończę strofą wieńczącą Fausta Johanna Goethego. Mówi ona o tym, że Bóg zwycięża poprzez to, czego inni nie doceniają – w czym widzą słabość. To prawda. Bóg zwycięża bardziej przez to, co małe, jak stanie się człowiekiem, niż przez to, co wielkie, jak stworzenie Wszechświata. Czytamy zatem w owej strofie: „Wszystko, co mija, ma wartość cienia; tu się rozwija pełnia istnienia. Niewysłowiona Prawda – byt sam; z niewiasty łona zbawienie nam”. Amen.