Wydrukuj tę stronę

Msza Św. 25.03.2012



ks. prof. Maciej Bała. V Niedziela Wielkiego Postu. Rekolekcje Radiowe dla Chorych (3).



Siostry i Bracia, Drodzy Słuchacze Radiowi.

Grecy przyszli do Apostoła Filipa z prostą prośbą: „Panie chcemy ujrzeć Jezusa”. Prosta prośba, prosta do spełnienia, przecież Jezus wtedy jeszcze przebywał na ziemi, był fizycznie obecny. I Apostołowie przekazali owo pragnienie tych ludzi Jezusowi. Jaka była Jego odpowiedź? Nie powiedział ani tak, ani nie. Lecz zaczął się modlić: „Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec. Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Nie, właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę. Ojcze, wsław Twoje imię”. Modlitwa uwielbienia Syna przez Ojca i Ojca przez Syna. Modlitwa, w której Jezus prosi za wszystkimi, którzy chcą pójść za nim, którzy chcą mu służyć. Grecy chcieli zobaczyć Jezusa, a odpowiedzią na owa prośbę była Jego modlitwa. A może to jest drogowskaz i dla nas dzisiaj, bo i czyż i my nie chcielibyśmy zobaczyć Zbawiciela. Mamy więc jasną wskazówkę: można go zobaczyć i doświadczyć poprzez modlitwę. Bo przecież nikt z nas nie ma możliwości doświadczyć takiego spotkania jaki był udziałem chociażby Apostołów. Jezus zmartwychwstał wstąpił do nieba, i dlatego nie można z nim ani spożyć posiłku, ani usiąść do rozmowy, ani przyglądać się Jego cudom. Może czasami zazdrościmy Apostołom, czy ludziom, którzy mieli taką okazję w czasie Jego ziemskiej pielgrzymki. Ale z drugiej strony czy przypadkiem to właśnie, oni, żyjący w czasach Chrystusa nie mieli, tak po ludzku, trudniej... Bo przecież widzieli fizyczność Jezusa, która w pewnym sensie przysłaniała Jego Bóstwo. Widzieli Jego zmęczenie, Jego mękę, Jego śmierć… A my? Mamy przecież świadectwa Apostołów, cud zmartwychwstanie, rzesze świętych, liczne cuda, tradycję, sakramenty... To wszystko świadczy Kim był i Jest Jezus – Synem Bożym, naszym panem i Zbawicielem. „Błogosławieni, którzy nie wiedzieli, a uwierzyli”. Ale nie ma co porównywać z tymi, którzy żyli w czasach pana Jezusa. I oni i my chcemy Jego zobaczyć. Doświadczyć Jego bliskości, i ta dzisiejsza ewangelia wskazuje konkretna drogę. „Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy”. Będzie uwielbiony przez Ojca w Tajemnicy Zmartwychwstania, ale ma być uwielbiony także w nas, poprzez naszą modlitwę.

„Chrystus głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości”, słyszeliśmy w drugim czytaniu. Sam Jezus modlił się i zapraszał do modlitwy. Ale jak się modlić? Nieraz doświadczamy naszych rozproszeń na modlitwach. Modlimy się, za nagle czujemy, że już myślimy o czymś innym. Ciągłe rozproszenie odrywają nas w tych momentach kiedy jednak chcemy się modlić. Trzeba jednak zadać najbardziej fundamentalne pytanie: po co się modlić? Czy Bóg ich potrzebuje? A może jest właśnie odwrotnie, że to nie Pan Bóg ich potrzebuje, lecz właśnie my. Jedna z prefacji Mszy Świętej brzmi: „nasze modlitwy nic Tobie nie dodają”. Bo Bóg, jak rozważaliśmy to tydzień temu, jest tylko Miłością. Nasze wołania nie zmienią Boga, np. że stanie się On bardziej życzliwy człowiekowi, że będzie bardziej o nas pamiętał. On jest tylko miłością i nie musi być bardziej życzliwy niż jest, bo jest Samą życzliwością i zatroskaniem o człowieka. To poganie w starożytnej Grecji czy Rzymie składali swoje ofiary w celu przebłagania swoich bóstw, aby stały się one bardziej życzliwe dla ofiarodawców. Modlitwa w relacji do Boga, który objawił się w Abrahamowi, jest potrzebna człowiekowi. Bo to nie Boga mamy zmienić, lecz dać okazję Bogu, aby nas zmienił. Wypełnił nasze wnętrze swoim dobrem, swoja łaską i nas przemieniał na Swój obraz i podobieństwo. Autor listu do Hebrajczyków, którego fragment listu słyszeliśmy w drugim czytania, pisząc o Chrystusie, iż został wysłuchany dzięki swej uległości, miał pewnie na myśli modlitwę Pana Jezusa w Ogrójcu. „Nie moja, lecz Twoja wola niech się spełni”. Bóg nie zawsze wysłuchuje naszych modlitw, tak jak my byśmy tego oczekiwali. Modlimy się o zdrowie, i je otrzymujemy, błagamy o pokorę i już od następnego poranka ją mamy, prosimy o podwyżkę w pracy, i jest… Ale Bóg pozwala nam przez Swoja obecność znajdować siłę, do tegoż, że cokolwiek się wydarzy znajdziemy siłę do dobra i ufność w Jego opatrzność. Można powiedzieć, że nie ma modlitw niewysłuchanych, co więcej w każdej modlitwie otrzymujemy więcej niż jesteśmy w stanie poprosić. Otrzymujemy dar Jego obecności, która winna nas przemieniać. Dlatego każda modlitwa ma sens, czy to jest różaniec, pacierz, nabożeństwo, czytanie Pisma Świętego. Nie ma właściwe lepszych czy gorszych modlitw, jeśli wypływa ona z naszego serca, aby spotkać się z tym, który Jest Miłością, to taka modlitwa ma sens. Bo On „jest naszym Bogiem, a my Jego ludem”, o czym przypomniał nam w pierwszym czytaniu prorok Jeremiasz.

Jak więc praktycznie się modlić? Jakie wskazówki nam dzisiaj są potrzebne, abyśmy na nowo odnaleźli ten fundamentalny wymiar życia religijnego? Po pierwsze na modlitwie nie mamy szukać samych siebie, nawet własnej przyjemności. Nie oceniajmy naszej modlitwie, że jest ona zła, bo nic nie czujemy, że nie ma euforii, że taka oschłość. Modlitwę mierzy się pragnieniem serca, a nie tylko naszymi odczuciami. Formą modlitwy jest nasza wierność, że próbujemy, że chcemy, że pomimo zmęczenia jednak chcemy chociaż na chwilę stanąć przed Bogiem i przedstawić to co jest w naszych sercach. Nie zwracajmy uwagi nawet na nasze rozproszenia, na tą nieustanną dolegliwość właściwie każdej modlitwy. Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza, że „najczęstszą trudnością w naszej modlitwie jest roztargnienie. W modlitwie ustnej może ono dotyczyć wyrazów i ich sensu; o wiele bardziej może dotyczyć Tego, do którego się modlimy w modlitwie ustnej (liturgicznej czy osobistej), w czasie rozmyślania i podczas kontemplacji. Próba odrzucenia roztargnienia równałaby się popadnięciu w jego sidła, podczas gdy wystarczy powrócić do swego serca: roztargnienie wyjawia nam, do czego jesteśmy przywiązani, i pokorne uświadomienie sobie tego przed Panem powinno obudzić naszą miłość przede wszystkim do Niego przez zdecydowane ofiarowanie Mu naszego serca, by je oczyścił. Tu właśnie ma miejsce walka: chodzi o wybór Pana, któremu mamy służyć”(KKK 2729).

Chyba nikomu dzisiaj nie trzeba tłumaczyć jak jesteśmy zabiegani, jak trudno na wszystko znaleźć czas. Jego nieustannie nam brakuje, ciągle za mało, tyle zadań, a tak mało czas, jak tu jeszcze znaleźć czas na modlitwę. Rano zaspani, w biegu, wieczorem zmęczeni… i jeszcze stawać do pacierza… czasami już nie ma sił. Ile razy można usłyszeć takie tłumaczenie, nie modle się, bo na prawdę nie mam na to czasu. A może ten czas można znaleźć? Bo o jest, tylko warto po niego sięgnąć. Bo właściwie nic nie jest tak proste… jak modlitwa. Aby poprosić o coś przyjaciele, to muszę zadzwonić, napisać maila.. Może i proste, ale modlitwa jest jeszcze prostsza, wystarczy w swoim sercu skierować myśl w stronę Boga, w kierunku Jego miłości i już się modle. Jedną z pięknych tradycji takiego życia modlitewnego jest modlitwa Jezusowa. Polegająca na wielokrotnym powtarzaniu imienia Jezusa Chrystusa lub zwrotu z Ewangelii: „Panie Jezus, Synu Boga Żywego, miej litość nade mną, grzesznikiem”. Czasami ta modlitwa nazywana jest modlitwą nieustanną, bo można ją zanosić nieustannie, w każdym monecie. Jadę autobusem, tramwajem, stoję w kolejce, czekam na spotkanie, oczekuję na wizytę do lekarza i można się modlić: „Panie Jezus, Synu Boga Żywego, miej litość nade mną, grzesznikiem”. To jest modlitwa serca, bo przemienia nasze serce, ukazuje cel naszego życia, skąd wyszliśmy i dokąd zmierzamy, kim jesteśmy dla Boga… Podczas modlitwy nie tylko modlący zwraca się do Jezusa, ale także sam Jezus zaczyna modlić w modlącym. Podobnie jak różaniec, który jest modlitwą na każde miejsce i na każdy czas. I to jest modlitwa w dniu powszednim. I okazuje się, że na taka modlitwę można znaleźć czas. Bo ona nie wymaga czegoś nadzwyczajnego. Są chwile, kiedy bardzo naturalnie można skierować myśli i serce do Boga. Warto też pamiętać o zatrzymaniu się przed najświętszym sakramentem. Ile razy przechodzimy koło kościołów. A przecież wiele z nich są otwarte, coraz częściej są kaplice, gdzie jest wystawiony Najświętszy Sakrament. Dlaczego nie wejść? Zatrzymać się chociaż na kilka minut. Doświadczyć Boga, które nieustannie jest. Takie jest jego Imię: Jestem, który Jest. Jak jeszcze się modlić? A może sięgnąć do lektury Pisma Św. Rozważnie świętych tekstów to także jest modlitwa. Ponownie jak zauważa Katechizm Kościoła Katolickiego: „Rozmyślanie nad tym, co się czyta, prowadzi do przyswojenia sobie treści przez odniesienie jej do siebie samego. Tu otwiera się inna księga: księga życia. Przechodzi się od myślenia do rzeczywistości. W zależności od stopnia pokory i wiary odkrywamy dążenia, które działają w sercu, i możemy je rozeznawać. Chodzi o czynienie prawdy, by dojść do Światła: «Panie, co chcesz, abym czynił?» (KKK 2706). Ile dzisiaj jest małych wydań Pisma św., które mieszczą się w kieszeni, torbie. Ta Księga jest księga życia i uczy jak żyć. Każde spotkanie z nią jest modlitwą przemieniającą i uświęcającą. Karl Rahner, jeden z wielkich teologów XX wieku, pisał, że możliwa jest nie tylko modlitwa w dniu codziennym, jak wspomniana modlitwa Jezusowa, jak różaniec czy rozważanie Pisma świętego, ale może być też modlitwa „dniem powszednim”. Nasz czynności, które wykonujemy, nasze codzienne szare obowiązki możemy złączyć z ofiarą Jezusa Chrystusa. „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie”. I przyciąga nas nie poza codziennością, lecz w naszej codzienności. Przyciąga nas z tym wszystkim kim jesteśmy i co robimy. I ofiarowując nasze życie, przeżywając naszą codzienność w łączności z Jego męką też modlimy się. Bo modlitwa może być i powinna być nie tylko w dniu powszedni, ale wręcz dniem powszednim.

Dzisiejszy dzień, 25 marzec jest też dniem, kiedy Kościół modli się w szczególnej intencji – o poszanowanie życia. Dzisiejsza Ewangelia mów też o życiu: „Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne”. Niestety coraz częściej ludzie tak nieumiejętnie, egoistycznie kochają swoje własne życie, że potrafią odebrać je nienarodzonym, czy nawet sobie, gdy to życie nie ma już w ich oczach odpowiedniej wartości. Bez modlitwy czasami nie da się przywrócić się tej utraconej czy zmazanej absolutnej wartości życia. Życie jest święta, życie jest darem, który trzeba zawsze przyjąć, uszanować i strzec. Od początku aż do końca. Tym bardziej nie zaniedbujmy modlitwy. Bo to nie Pan Bóg jej potrzebuje. Potrzebuje jej każdy z nas i potrzebuje jej cały dzisiejszy świat. Amen