Wydrukuj tę stronę

Msza Św. 08.04.2012



ks. Piotr Pawlukiewicz. Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego.



Chrystus zmartwychwstał! To fundamentalna prawda wiary wszystkich chrześcijan. Z niej wypływa sens naszej egzystencji, cała nasza nadzieja. W Uroczystość zmartwychwstania Pańskiego wpatrujemy się w postać Mesjasza, który pokonuje śmierć i przywraca nam pełnię życia. O Nim śpiewamy pieśni, do Niego zanosimy modlitwy, Jego figurę stawiamy na ołtarzach. I w tym kontekście zaskakiwać może to, że w tę najważniejszą Uroczystość roku liturgicznego, wybrany do odczytania fragment Ewangelii nie ukazuje nam postaci Chrystusa. We wszystkie następne dni Oktawy Zmartwychwstania ewangeliczne opisy będą przedstawiały Zbawiciela w Jego uwielbionym ciele. Będziemy mogli Go widzieć, jak rozmawia z niewiastami przy grobie, jak wędruje z uczniami do Emaus, jak spotyka się z Apostołami w Wieczerniku. Dzisiaj jednak mamy w Ewangelii relację z tego, co robiła w poranek wielkanocny Maria, jak na jej słowa zareagowali Piotr i Jan, jak były ułożone w grobie pogrzebowe płótna. Natomiast sam Jezus jest w tej opowieści nieobecny. Czy tak jest rzeczywiście? Przy grobie Jezusa Jan zaczyna wierzyć w zmartwychwstanie. Uczniowie zaczynają rozumieć Pisma. Ewangelia wyraźnie mówi, że pusty grób, pogrzebowe płótna i chusta były iskrą, która zapaliła w ich sercach i rozumach światło. A my chrześcijanie nie mamy innego źródła światła, jak właśnie osobę Zbawiciela, który jest Światłością świata. Musimy pamiętać, że po Zmartwychwstaniu forma obecności Syna Bożego pośród nas bardzo się zmieniła. Nie można powiedzieć, że On jest tu czy tam, ponieważ On jest wszędzie. Tu czy tam Zmartwychwstały może się tylko komuś w szczególny sposób objawić. Ale On nie jest podporządkowany ani czasowi, ani przestrzeni ani materii. Dlatego objawia swą obecność wszędzie tam, gdzie ludzie odkrywają Jego prawdę, gdzie zyskują wiarę, gdzie odważnie podążają za Nim. Bez Niego bowiem, żadne dobro stać się nie może. Dzisiejsza Ewangelia przedstawia nam chyba najbardziej powszechną formę objawiania się Jezusa w świecie – Jego działanie w życiu Jego uczniów. Gdy Piotr i Jan biegli do grobu, to była to ich odpowiedź na wołanie Mistrza. Apostołowie weszli do środka, choć ryzykowali, że gdyby ktoś to zauważył, mogli zostać posądzeni, że to oni sami wykradli ciało swego Mistrza. Skąd mieli w sobie taką odwagę? Ich determinacja miała swe źródło w wezwaniu Chrystusa, by szli za Nim i nigdy się Go nie zaparli. Jezus jest obecny w dzisiejszej Ewangelii, tak jak jest obecny w życiu wszystkich świętych, w życiu całego Kościoła. Pozornie niewidoczny sprawia, że drogi Jego uczniów zbiegają się w miejscu prawdziwej, czystej miłości, prawdy i pokory.

W Wielkim Tygodniu pewien pan poinformował mnie, o dziwnym wypadku. Jego żona pojechała z dwoma synami, samochodem, do kościoła na drogę krzyżową. Kiedy starszy z nich wysiadał z auta, został potrącony przez inny pojazd. Mama wybiegła, by ratować dziecko i kiedy się nad nim pochylił, zauważyła, że jej samochód, z drugim chłopcem w środku, zaczął staczać się w dół, w kierunku ruchliwej ulicy. Dobiegła do auta chcąc zaciągnąć hamulec ręczny i wtedy poślizgnęła się i wpadała pod własny samochód. Skutek – złamany kręgosłup. Oto, co w dwa tygodnie potem napisał mi jej mąż: Proszę Księdza! Cały ten nieprawdopodobny wypadek - wpaść pod własny samochód - i okoliczności - u drzwi kościoła w drodze na Drogę Krzyżową - to dla nas wielka tajemnica. Zaskakujące jest to, że nigdy w ciągu tych 2 tygodni, nie pojawiło się pytanie - dlaczego. Żona jest pogodna, pełna pokory i radości. Doświadczyliśmy wiele dobra od ludzi. I jeszcze jedno odkrycie: pomimo cierpienia fizycznego i psychicznego oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi. Wcześniej wydawało nam się, że takie stany wzajemnie się wykluczają. Wierzymy że Pan Bóg, który ciągle ma więcej do rozdania niż rozdał, może jeszcze większe dobro z tego wypadku wydobyć. Z niedowierzaniem czytałem te słowa: złamany kręgosłup… nie padło pytanie dlaczego… żona jest pogodna, pełna radości… jesteśmy bardzo szczęśliwi? Drodzy Bracia i Siostry, czy już widzicie? Czy już widzicie zmartwychwstałego Chrystusa? To On, który pokonał lęk, rozpacz i bunt. Martin Luter King powiedział kiedyś: W samym centrum niebezpieczeństw, które zewsząd mnie otaczają, poczułem wewnętrzny spokój i poznałem zasoby sił, które tylko Bóg dać może. Wielokrotnie czułem, że siła Boga przemienia udrękę rozpaczy w radość nadziei.

Zmartwychwstały Jezus trwa nieustannie w Kościele i udziela wspólnocie Ludu Bożego swego życia. To prawda, że szatan potrafi odebrać ten skarb poszczególnemu człowiekowi, który popełniając grzech ciężki, wchodzi w stan duchowej śmierci. To prawda, że taka ciemność może ogarnąć cała rodzinę, środowisko, a nawet wielką grupę społeczną. Wrogowie Kościoła wieszczą w takich sytuacjach koniec chrześcijaństwa. Lecz ono zawsze, od dwudziestu wieków, nieustannie się odradza. Na obumarłych gałęziach zaczynają pojawiać się młode pędy. Rodzą się nowe nurty duchowości, serca chrześcijan przenika nowy entuzjazm, ale przede wszystkim, nawet w największym kryzysie wiary, pojawiają się ludzie, którzy są gotowi oddać życie za prawdę ewangelii. To wszystko jest dziełem Zmartwychwstałego. To on sprawia, że królestwo Niebieskie wschodzi w świecie często tak, jak młoda roślina potrafi wzrastać w szczelinie pomiędzy betonowymi płytami. I nagle okazuje się, że tak prześladowany Kościół katolicki rośnie w liczbę wiernych, że wzrastają szeregi młodych, pragnących żyć w czystości do ślubu, że aby wyspowiadać wszystkich chętnych, trzeba organizować noce otwartych konfesjonałów. Powtórzę: to wszystko jest dziełem zmartwychwstałego Zbawiciela, który przeróżnymi drogami prowadzi całe społeczności, rodziny, poszczególnych ludzi do zmartwychwstania ze śmierci grzechu, otępienia i duchowej ślepoty. W jednym ze swoich opowiadań Eric-Emmanuel Schmitt opisuję historię pewnego marynarza, który wypłynął w wielomiesięczny rejs. Był to człowiek bardzo pracowity i sumienny w wykonywaniu obowiązków. Owszem, starł się być dobrym mężem i ojcem dla swoich czterech córek, ale nigdy jego serca nie rozdzierała jakaś wielka tęsknota za domem. Tak naprawdę, to chyba lepiej czuł się na statku. Podczas wspomnianego rejsu otrzymał drogą radiową informację, że umarła jego córka. Ból przeszył jego serce, ale zaraz zrodziło się pytanie: która córka? Miał ich bowiem cztery. Próby nawiązania kontaktu z lądem dla sprecyzowania smutnej wiadomości spełzły na niczym. Odtąd marynarz myślał cały czas o swych córkach i stawiał sobie pytanie, której z nich nie ma już na świecie. Czyżby Grace? Wesołej, radosnej, ale jednocześnie najsłabszej i chorowitej? Sam był zaskoczony, że pierw pomyślał o niej. Dopiero teraz zrozumiał, że ją kochał najbardziej. A może to Joan? Zawstydzony uświadomił sobie, że nie miał z nią prawie żadnego kontaktu. A może to najstarsza Kate? A może najmłodsza Betty? Po kilku dniach tych rozmyślań z zawstydzeniem stwierdził, że w ogóle nie pomyślał o żonie, a przecież ona musiała teraz tak cierpieć. Te intensywne rozmyślania o całej rodzinie trwały do ostatniego dnia rejsu. Gdy wreszcie marynarz zszedł na ląd zobaczył żonę i wszystkie cztery córki. Wyściskał je jak nigdy i zapytał żonę, co znaczył tamten telegram. Wyjaśniła mu, że gdy wypływał w rejs, ona nie wiedziała jeszcze, że jest w ciąży. Niestety poroniła dziecko – dziewczynkę, i dlatego napisała o śmierci córki. Napisała nie podając imienia, bo dziecku nikt go nie nadał. Marynarz nie mógł przestać ściskać i całować żonę i córki. Był ożywiony, jakby obudził się z wieloletniego snu. Dla niego zmartwychwstała cała rodzina. On także zmartwychwstał dla swoich pięciu pań. Wycofał się z pływania statkiem. Został pracownikiem portu. Ożył.

Drodzy Bracia i Siostry do tego wielkiego zmartwychwstania w dniu ostatecznym, prowadzą nasze duchowe wzloty dnia codziennego. Nasze zmartwychwstania przy konfesjonale, w sytuacjach, w których na nowo dostrzegamy swój dom, swoje małżeństwo, swoją rodzinę i powołanie. Nasze małe i wielkie zwycięstwa nad pokusami, dobre postanowienia i słowa „przepraszam” skierowane do tych, których skrzywdziliśmy. Aby zmartwychpowstać na wieczność trzeba wcześniej tysiąc razy zmartwychwstać w codzienności. I byłaby to sprawa beznadziejna, gdyby nie fakt, że mamy to niewyczerpane źródło wody żywej. Że jesteśmy zanurzeni w nowym życiu Jezusa Chrystusa. Że w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Posłuchajcie historii, którą opowiedział ks. Ivancic, profesor Uniwersytetu w Zagrzebiu. Przyszła kiedyś do niego pewna kobieta, której relacje z dorosłymi już dziećmi uległy zupełnemu rozpadowi. Zapytała, co ma robić, by jeszcze kiedyś móc spotkać swego syna, córki, które gdzieś w świecie wiodły grzeszne życie? Ksiądz profesor odpowiedział jej tak: Kiedy jest pani sama, proszę podążać w duchu ze zmartwychwstałym Jezusem do swoich dzieci. Proszę w duchu patrzeć im w oczy i mówić: wybaczam wam. Wiem, że bardzo cierpicie, bo odeszłyście od Boga i ja wam wybaczam. Niech pani jeszcze im powie: i wy wybaczcie mi, że was nie rozumiałam i niewystarczająco kochałam. Potem proszę koniecznie powiedzieć: synu, córki moje, teraz chcę was kochać tak, jak kocha was Bóg. I wreszcie na koniec proszę wyznać: dziękuję Bogu za was. I proszę pamiętać, to nie jest modlitwa za dzieci. Niech pani podąża z Jezusem do dzieci i mówi to do nich: wybaczam, wy mi wybaczcie, chcę was kochać, jak Bóg i dziękuję Bogu za was. Po dwóch miesiącach od tej rozmowy ks. Vukovic otrzymał list. Ta sama kobieta pisała w nim: Ojcze zdarzył się cud. Po dziesięciu latach zadzwonił do mnie syn i zapytał: mamo, czy możesz mi wybaczyć, że Cię nienawidziłem? Czy mogę wrócić do domu? Coś mnie zmieniło w ostatnim czasie. Nie mogę już tak dłużej żyć. W następnych miesiącach odezwały się do niej jej dwie córki. Nie wystarczy modlić się za kogoś. Trzeba w Duchu Chrystusa zanieść mu słowa miłości i przebaczenia, które potem Zmartwychwstały Pan, będzie szeptał temu człowiekowi do serca.

Drodzy Bracia i Siostry! Kiedy Jezus wyszedł z grobu i nastał wielkanocny poranek, na świecie pozornie nie zmieniło się nic, a jednak zmieniło się wszystko. Iskra z grobu Jezusa zapaliła na ziemi płomień życia wiecznego. Dziś byliśmy świadkami, jak ten żar obejmuje serca Piotra i Jana. Naszych wnętrz dotknął podczas chrztu. Za chwilę wznieci go jeszcze ta ofiara eucharystyczna. Oby nikt z nas, u kresu ziemskiej wędrówki, nie umarł ze względu na śmierć, ale by każdego z nas w chwili śmierci całkowicie pochłonęło nowe życie zmartwychwstałego Pana.