Msza Św. 15.07.2012



O. Jaek Salij OP. XV Niedziela Zwykła.



Bracia i Siostry!

Od tych dwunastu ludzi, których Pan Jezus sobie wybrał i nazwał apostołami, zaczęło się chrześcijaństwo. Patrząc tylko po ludzku, oni się zupełnie na głosicieli Ewangelii i założycieli Kościoła nie nadawali. W większości byli to prości i ubodzy rybacy galilejscy. W momencie największej próby, kiedy Pan Jezus został aresztowany i skazany na śmierć, oni w panice swojego Mistrza porzucili i ulegli rozproszeniu. Tych dwunastu ludzi nie miało w sobie nic, co upoważniałoby do nadziei, że potrafią oni Ewangelię Chrystusa utrwalić i rozgłaszać na cały świat.

Warto czasem pomyśleć o tym, jak bardzo samo istnienie Kościoła jest cudem. Biorąc czysto po ludzku, budowanie Kościoła już na samym początku powinno by się skończyć niepowodzeniem. Również w dziejach późniejszych można pokazywać tysiąc powodów, dla których Kościół dawno już powinien przestać istnieć. W ciągu tych dwóch tysięcy lat istnienia Kościoła nie było chyba ani jednego pokolenia, w którym jacyś ludzie nie zapowiadaliby rychłego końca Kościoła, i nie byliby głęboko przekonani, że właśnie teraz, za ich dni, nadchodzi wreszcie kres Kościoła. Tymczasem kończą się kolejne ideologie, które ogłaszały przedwcześnie swoje zwycięstwo, a Kościół z Bożą pomocą – mimo że biorąc po ludzku, już dawno powinienby przestać istnieć – ma się całkiem nieźle.
Ale wróćmy do dwunastu apostołów, od których zacząłem to kazanie. W Wielki Piątek poznali oni swoją ludzką słabość naprawdę aż do końca. Wtedy wielka przygoda długiego przebywania z Panem Jezusem, a nawet przyjaźnienia się z Nim, wydawała się czymś, co było, minęło i już się nie wróci. „A myśmy się spodziewali, że On miał odkupić Izraela” – te słowa uczniów z Emaus streszczają rozczarowanie Jezusem, jakie w tamtym momencie ogarnęło wszystkich apostołów. Już nie trzeba ich było przekonywać, że sami z siebie są tylko zwyczajnymi, słabymi ludźmi.

To dotkliwe poznanie własnej słabości, jakiego apostołowie doświadczyli w Wielki Piątek, przygotowało ich do przyjmowania mocy Bożej, która będzie ich uzdalniała do głoszenia Ewangelii i budowania Kościoła. Spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem dały im radosną pewność, że przez Jego mękę i krzyż świat został odkupiony, a w dzień Zielonych Świąt Duch Święty napełnił ich odwagą do głoszenia Ewangelii nawet wśród prześladowań. Apostołowie odtąd już dobrze wiedzieli, że z Boga, a nie z nich jest ta moc, która sprawia wiarę w sercach ludzkich, a wierzących w Chrystusa przemienia w jeden Kościół. Powtarzam: Warto czasem pomyśleć o tym, jak bardzo samo istnienie Kościoła jest cudem.

Opisana w dzisiejszej Ewangelii pierwsza wyprawa misyjna, na którą Pan Jezus wysłał swoich apostołów, miała miejsce w czasie, kiedy oni jeszcze ani o swojej słabości ani o mocy Bożej tego co najważniejsze nie wiedzieli. O jednym i drugim na razie powiedział im Pan Jezus w obrazach zewnętrznych, które mogły niepokoić, ale których nie sposób było nie zrozumieć. O tym, że głosząc dobrą nowinę, nie powinno się liczyć na siebie ani na żadne swoje przewagi, Pan Jezus powiedział w bardzo prostych słowach: „Nie bierzcie na drogę nic prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie”.

Natomiast to, że swoim głoszeniem niczego nie osiągniecie, jeżeli moc Boża nie poruszy serc ludzkich do uwierzenia Ewangelii, podkreślił Pan Jezus w ten sposób, że dał swoim uczniom na czas tej wyprawy władzę nad duchami nieczystymi oraz wyposażył ich w dar uzdrawiania chorych. Po zmartwychwstaniu Zbawiciela uczniowie mieli otrzymać moc niewyobrażalnie większą – mieli otrzymać władzę odpuszczania grzechów oraz powołanie do sprawowania Eucharystii.

Zapytajmy jeszcze, jaki był cel tej wyprawy misyjnej, na którą Pan Jezus wysłał swoich uczniów. Na pewno nie wysłał ich po to, żeby zyskiwali Mu zwolenników. Pan Bóg nie potrzebuje zwolenników, nie potrzebuje ludzkiego poparcia. Tylko w stosunkach między ludźmi jest tak, że kiedy przywódca partii traci zwolenników, przestaje by przywódcą, a kiedy rząd traci poparcie w parlamencie, musi podać się do dymisji. W naszych relacjach z Panem Bogiem jest zupełnie inaczej. Nawet gdybyśmy wszyscy od Niego odeszli, Bóg na tym nic nie straci. Nadal będzie Bogiem, kimś nieskończenie doskonałym i nieskończenie szczęśliwym. Natomiast każdy poszczególny człowiek, gubiąc Boga, traci życie wieczne.

W Ewangelii św. Jana przedstawione jest wydarzenie, kiedy Pan Jezus dał jednoznaczne świadectwo, że On w ogóle nie zamierza szukać dla siebie zwolenników. Mianowicie po wygłoszeniu mowy eucharystycznej, w której Jezus zapowiedział, że zamierza nas karmić swoim własnym Ciałem, wielu uczniów się do Niego zraziło i od Niego odeszło. On wtedy nie próbował ich przy sobie zatrzymywać, ale jeszcze zwrócił się do tych, którzy przy Nim pozostali: „A może i wy chcecie odejść?” Jemu nasze ludzkie poparcie nie jest potrzebne. On przyszedł do nas nie po to, żeby mieć w nas swoich zwolenników, ale po to, żeby obdarzyć nas prawdą, ostatecznie zaś – żeby nas obdarzyć samym sobą.

W świetle dzisiejszej Ewangelii szczególnie wyraźnie można zobaczyć tę przepaść, jaka dzieli mądrość Bożą od mądrości ludzkiej. Mądrość ludzka szuka zwolenników i potrzebuje propagandy. Nie tak jest z mądrością Bożą. Nie po to polecił Pan Jezus swoim uczniom głosić Królestwo Boże, aby zyskiwali zwolenników dla jego Ewangelii – ale po to, żeby zapraszali ludzi do korzystania z Jego zbawczej mocy.

Bracia i Siostry!

W tym też duchu starajmy się przyjmować dar Kościoła. Kościół to nie jest taki obóz, który gromadzi zwolenników Pana Jezusa. Kościół jest to takie duchowe miejsce, w którym Bóg chce nas najszczególniej obdarzać. Tutaj, w Kościele, Chrystus jest z tymi, którzy w Niego uwierzyli, „po wszystkie dni aż do skończenia świata”. Tutaj każdy z nas może się bezpośrednio zbliżyć do Chrystusa w sakramencie pokuty i otrzymać od Niego odpuszczenie grzechów. Tutaj, w Kościele, jest sprawowana Eucharystia, podczas której Chrystus zmartwychwstały staje wśród swoich wiernych, ażeby ogarniać nas swoją miłością i mocą, i ażeby karmić nas własnym Ciałem. Powtórzmy: Chrystus Pan nie potrzebuje zwolenników, On chce nas obdarzać samym sobą. I taki właśnie jest sens bycia uczniem lub uczennicą Chrystusa oraz naszej przynależności do Kościoła, że Chrystus Pan chce nas, każdego z nas, włączyć w swoje zwycięstwo nad grzechem, śmiercią i szatanem.

To dlatego tak niezwykle ważne jest przesłanie dzisiejszej Ewangelii. „Bóg jest blisko ludzi o skruszonym sercu, a na pyszałka spogląda z daleka” – modlił się Psalmista. Jeżeli chcę przybliżyć się do Pana Jezusa, nie mogę być pogrążony w grzechu; Duch Święty nie zamieszka w sercu opanowanym przez ducha kłamstwa, ducha nienawiści, ducha rozpusty albo przez inne wrogie człowiekowi duchy nieczyste. Najpierw trzeba się nawrócić, odciąć się od tego, co w nas złe. Bardzo to sobie zapamiętajmy, że przesłaniem pierwszej wyprawy misyjnej, na którą Pan Jezus wysłał swoich uczniów, było wezwanie do nawrócenia. „Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste”, a wtedy moja wiara w Chrystusa będzie szczera i Duch Święty prawdziwie we mnie zamieszka.

Przypatrzmy się jeszcze temu użalaniu się nad Kościołem, jakie w dzisiejszych czasach stosunkowo często słyszymy. Niektórzy z satysfakcją, niektórzy z niepokojem zwracają uwagę na to, że wpływ Kościoła na społeczeństwo się zmniejsza. Nie brak ludzi, którzy porzucają wiarę. Zmniejsza się liczba katolików, którzy pilnują coniedzielnej mszy świętej. Z drugiej strony, coraz więcej katolicyzmu selektywnego, czyli wybiórczego podejścia do prawd wiary oraz głoszonej przez Kościół nauki moralnej. Jednym słowem, Kościołowi wyraźnie ubywa zwolenników. A szczególnie często mówią to ludzie niewierzący, wylewając krokodyle łzy nad Kościołem, że zmniejsza się liczba jego wiernych oraz znaczenie w społeczeństwie.

Bracia i Siostry!

Wszystko to prawda. Cały ten opis dechrystianizowania się naszego społeczeństwa jest zapewne prawdziwy. A przecież trzeba w imieniu Kościoła powtórzyć słowa, jakie prowadzony na ukrzyżowanie Chrystus Pan powiedział kobietom, które się nad Nim użalały: „Nie płaczcie nade Mną, płaczcie raczej nad sobą i nad swoimi dziećmi”.

W dzisiejszym kazaniu kilkakrotnie podkreślałem, że Chrystus Pan nie potrzebuje zwolenników. To my potrzebujemy Chrystusa, Jego mocy zbawczej i Jego miłości. Celem Kościoła jest obdarzanie nas Chrystusem, Jego prawdą i Jego zbawieniem. Kiedy ludzie odchodzą od Kościoła, to nie Chrystus na tym traci, ale ludzie, którzy od Niego odchodzą. Nawet gdyby wielu ludzi od Niego odeszło, to przecież On wskutek tego nie przestanie być Zbawicielem świata ani nie zmniejszy swojej autentyczności ta prawda, że „nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni”.

Zresztą Pan Jezus zapowiedział swojemu Kościołowi, że będzie doświadczał różnych kryzysów, a nawet prześladowań. Przypomnę te Jego słowa: „Na świecie doznacie ucisku, ale nie lękajcie się: Jam zwyciężył świat”. Zatem nie lękajmy się: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki”. Amen.