Msza Św. 29 października



Ks. Piotr Pawlukiewicz

                                            30 niedziela zwykła. Rok B

                                            29 października 2006 r.

                                           Kościół św. Krzyża


         Historia uzdrowienia żebraka Bartymeusza pokazuje nam jak dużo może osiągnąć człowiek, gdy kierują nim naprawdę wielkie pragnienia. Niezwykła była bowiem determinacja woli, z jaką ten niewidomy prosił o uzdrowienie. Wyraża to szczególnie dynamika tej perykopy. Gdy Jezus wychodził z Jerycha Bartymauesz zaczął wołać, by Zbawiciel ulitował się nad nim. Gdy inni zaczęli go uciszać on krzyczał jeszcze głośniej. Proszę też zwrócić uwagę na słowa: zerwał się i przyszedł do Jezusa. Z wiadomych powodów ludzie niewidomi starają się poruszać bardzo ostrożnie, nie wykonując gwałtownych ruchów. W ich przypadku może grozić to jakimś urazem czy okaleczeniem. Bartymeusz jednak gwałtownie ruszył w kierunku Zbawiciela. Nie wstydził się na oczach tłumu iść w swoich żebraczych łachmanach z nieporadnie wyciągniętymi rękami.

Zaraz na początku Chrystus postawił mu pytanie: Co chcesz, abym ci uczynił? Zbawiciel zapytał o tak pozornie oczywistą rzecz dlatego, bo często wcale nie jest pewne czego człowiek tak naprawdę pragnie. Nawet wtedy, gdy sytuacja jednoznacznie by na to wskazywała. Ktoś bowiem może narzekać na jakieś niedogodności czy cierpienia, ale zdarza się, że w głębi serca tak naprawdę ich pragnie, bo stały się dla niego czymś bardzo użytecznym w spojrzeniu na swoje życie. Na przykład żona alkoholika może swój rodzinny dramat wykorzystać do usprawiedliwienia wszystkich osobistych niepowodzeń. "Przeklinam i nienawidzę, bo mąż pije, nastawiam dzieci wrogo do ojca bo on pije, nawet w konfesjonale spowiadam się nie ze swoich a z jego grzechów, bo przecież to on pije." Alkoholizm jest na pewno wielką tragedią, ale można i swoje sprawy przy tym pozałatwiać. Oczywiście nie każda żona alkoholika tak czyni. Zresztą zamiast słów "mąż pije" można wstawić "bo w mojej rodzinie nie było miłości", bo "jestem gruby", bo "pochodzę z biednej rodziny", bo "trafiałem w życiu na grzesznych księży". I to jest przyczyną wszystkich moich niepowodzeń. I gdyby Jezus zapytał takiego człowieka: Co chcesz abym ci uczynił? to może ktoś taki by odpowiedział: no oczywiście, że jest mi źle, ale... niech tak już zostanie. Bo jak ja bym bez swoich nieszczęść żył? Wszyscy pamiętamy historię młodziutkiej dziewczyny z Austrii - Nataszy, która była porwana i więziona w piwnicy przez osiem lat. Gdy udało jej się uciec od swego oprawcy, wcale nie doświadczała euforii z powodu odzyskanej wolności, ale opłakiwała samobójczą śmierć porywacza. W swoim oświadczeniu dla prasy napisała, że nie ma poczucia, że coś straciła - przynajmniej nie zaczęła palić i pić alkoholu, ani nie włóczyła się z nieodpowiednim towarzystwem. W jednym z filmów, którego akcja dzieje się w więzieniu, stary recydywista mówi do młodego więźnia: "Z początku tych murów nie cierpisz. Doprowadzają cię do szału. Po jakimś czasie się przyzwyczajasz i przestajesz je zauważać. A potem przychodzi dzień, gdy sobie uświadamiasz, że ich potrzebujesz."

Jezus zapytał Bartymeusza: Co chcesz, abym ci uczynił? Jakie to wielkie szczęście, że ów żebrak miał wielkie pragnienia. Że nie wystarczał mu wyżebrany chleb. Mógł przecież poprosić Jezusa tylko o to, by upomniał innych, aby dawali mu więcej pieniędzy. Mógł zabiegać o interwencję u jego krewnych, by przygarnęli niewidomego do swego domu. On jednak poprosił o dużo więcej: "Panie, abym przejrzał." I ta odważna, gwałtowna prośba odmieniła radykalnie jego życie. Powinniśmy pilnie rozważyć ten fragment ewangelii. Uczy nas, że to właśnie wielkie pragnienia są podstawą do przyjęcia Bożego daru. Nie jest to jednak takie proste. Zostały bowiem one poważnie zdruzgotane i zafałszowane przez grzech pierworodny. John Eldredge w jednej ze swoich książek pisze, że po upadku Adama i Ewy, aby ludzie nie pogrążyli się w czynieniu zła bez reszty, dobry Bóg ograniczył możliwości człowieka. Tak jakby zaciągnął mu hamulec ręczny, by człowiek nie stoczył się zupełnie w przepaść nieprawości. Stwórca powiedział do Adama: Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa /.../  przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie. Tej konsekwencji grzechu pierworodnego wszyscy mężczyźni doświadczają codziennie. Jest nią nieustanna frustracja daremności i porażki. Najgorszą obawą mężczyzny jest to, że nie spełni oczekiwań. Że tak codziennie, od rana musi zaczynać swój bieg po sukces, z którego rozliczy go matka, żona i całe otoczenie. W niektórych przypadkach jakieś niepowodzenie może nawet sparaliżować mężczyznę na całe życie. Niejeden próbuje walczyć z tym przekleństwem, próbuje udowodnić sobie swą siłę. Na sali treningowej, za kierownicą samochodu, przed komputerem czy wchodząc w iluzoryczny świat alkoholu. Szczególnym sposobem zakłamania życia wielu mężczyzn jest seks. Zupełni słabeusze korzystają z agencji towarzyskich i z pornografii. Trzydziesto, czterdziestoletni chłopcy udają tytanów przed koleżankami w pracy i popisują się nawiązując nowe znajomości. Natomiast tylko nieliczni prawdziwi mężczyźni potrafią dokonać naprawdę czegoś niezwykłego: potrafią nieustannie zachwycać swoje żony. Małżeństwo nierzadko dramatycznie demaskuje bezsilność niejednego pana. To doświadczenie pozbawiło wielu mężczyzn wielkich pragnień. Dziś zazwyczaj z puszką piwa i pilotem od telewizora w ręku krytykują zawzięcie to, co widzą na ekranie i wokół siebie. I chcą tylko jednego: by wszyscy dali im święty spokój.

Do kobiety natomiast Bóg rzekł: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. Od tej chwili wiele kobiet żyje w samotności albo z bólem dotyczącym relacji z ludźmi. Płeć piękna też ma swoje sposoby ucieczki od tego wewnętrznego rozdarcia. Feministki wmawiają sobie i innym, że kobieta potrafi być jak ze stali i w rzeczywistości nikogo nie potrzebuje. Inne panie uciekają w marzenia. To dlatego tak dynamicznie rozwija się rynek książkowych romansów i filmowych komedii romantycznych.

Grzech pierworodny wprowadził poważny chaos w nasze pragnienia. Osłabił je, zakłamał, często wprowadził w ślepą uliczkę. Przytłaczająca większość Polaków na pytanie "czego ci brakuje?" odpowiada, że pieniędzy. Taka odpowiedź jest uniwersalnym parawanem na rzeczywiste pragnienia, które są w rzeczywistości inne i dużo głębsze. Niejeden mężczyzna wyznaje, że potrzeba mu więcej pieniędzy, a tak w głębi serca pragnie wysoką pensją zyskać uznanie żony i oddalić od siebie zarzut, że jest życiowym nieudacznikiem. Tacy panowie wiedzą, że jak będą mieli pieniądze to będą "kochani" i podziwiani przez całą rodzinę. A więc nie o pieniądze tu w istocie chodzi a o lęk, o ucieczkę przed wyzwaniem budowania rodziny na fundamencie miłości. Są kobiety, które też pragną pomnożenia swojego stanu posiadania, bo w głębi serca wiedzą, że na starość ich dzieci na pewno się nimi nie zajmą. "Gdy będę miała pieniądze będzie stać mnie na opiekę. Wiem, że na dzieci nie mogę liczyć. Ich obchodzi tylko własne życie". I znowu w istocie nie chodzi o pieniądze tylko o brak miłości. Ludzie chcą za pieniądze kupić poczucie bezpieczeństwa, którego nie daje rodzina, chcą sobie przez pieniądze zaskarbić życzliwość, uśmiech, chcą odrzucić od siebie poczucie pustki. Ileż emerytek jest kochanych przez swoje wnuki zwłaszcza wtedy, gdy zbliża się początek miesiąca. Wstydzimy się powiedzieć czego tak naprawdę nam brak, czego brakuje w naszych małżeństwach i rodzinach i zrzucamy wszystko na karb niskich zarobków. Podobne zjawisko ukrywania rzeczywistych pragnień może zachodzić w dziedzinie erotyki. Mężczyźnie może się wydawać, że pożąda jakiejś kobiety dla samych doznań cielesnych, a tak naprawdę chodzi mu o pragnienie przekonania się, że jest prawdziwym mężczyzną, który zdobyłby i zachwycił przystojną kobietę. Wszechobecne media nieustannie wmawiają panom, że podboje damsko-męskie stanowią najważniejsze kryterium męskości. Wielu ludzi ma tak sprytnie zafałszowaną świadomość swoich pragnień. Pragną tego, co narzuca im świat i zupełnie nie mają pojęcia, jaki jest ich prawdziwy głód. A jak się nie zna swoich rzeczywistych pragnień, to nigdy się ich nie zaspokoi. Dlatego Stwórca musi nam niekiedy odebrać niebo, które sobie chcemy stworzyć, w przeciwnym bowiem razie stanie się ono dla nas piekłem. My często przeklinamy nasze braki, ale - paradoksalnie - to one są naszym skarbem. Są naszą szansą na odzyskanie utraconego w raju szczęścia. Nasze tęsknoty, nasz smutek to przejawy nędzy wydziedziczonego króla. Doświadczanie tej nędzy świadczy o wielkości człowieka. Tego nie mają zwierzęta. Krowom jest dobrze na pastwisku, świniom jest dobrze w oborze, a my ciągle czegoś pragniemy więcej, dalej, obficiej. Nasze serce ciągle przeczuwa, że zostało stworzone do szczęścia dużo większego, niż to, które proponuje nam świat. I nasze wielkie pragnienia stanowią ogromną szansę, że nie zagubimy drogi do Boga. Dlatego szatan pragnie zniszczyć pragnienia kierując je na ślepy tor pożądliwości czy chciwości. Już się specjaliści od marketingu mocno starają, żebyśmy nieustannie mieli na oku coś, co jest w naszym mniemaniu najbardziej pożądanym celem życia. Inny sposób duchowego sparaliżowania człowieka, to zupełne zamrożenie jego pragnień. Niejedna młoda kobieta nie chce już podejmować nowej znajomości z kolejnym kandydatem na męża, bo w poprzednich relacjach doznała tak wiele rozczarowania. Niejeden mężczyzna nie chce już jeździć na kolejne spotkania dotyczące nowego miejsca pracy, bo za każdym razem dowiaduje się, że się nie nadaje. Jakże łatwo wtedy o marazm, o rezygnację z ambicji, ze starań o spełnienie samego siebie. Jakże łatwo się wtedy wycofać. Dotyczy to także życia religijnego. Są takie osoby, które wprawdzie chodzą do kościoła, ale za swój ideał religijności przyjęli postawę dystansu i umiarkowania. W kręgach ludzi wykształconych furorę robi pogląd, że trzeba ostrożnie wyrażać swoją religijność. Nie przesadzać z Panem Bogiem. Niektórzy chowają swoje pragnienia i nazywają to dojrzałością. To oni zapewne uciszali niewidomego Bartymeusza. Na szczęście ich nie posłuchał. Ewangelista zapisał, że gdy usłyszał, iż Jezus go woła, to zrzucił z siebie płaszcz i podszedł do Zbawiciela. To był akt wielkiej desperacji. Dla żebraka płaszcz był w zasadzie jego domem. Nim się okrywał, otulał, chował się w nim przed zimnem, deszczem. To był w zasadzie jego cały majątek i takie zachowanie było wielce ryzykowne. Przecież Bartymeusz był niewidomy. Mógł już więcej nie odnaleźć swego okrycia. Ktoś mógł go ukraść, mógł się gdzieś zawieruszyć. Przecież tam przechodził cały tłum ludzi. Kiedy jednak wołał go Chrystus nic już dla Bartymeusza nie było ważne.

I dziś żebracy, ludzie niewidomi siedzą otuleni w swoich płaszczach, pod którymi chcą ukryć swój lęk, niepewność i poczucie wstydu. Ich płaszcze są utkane z pieniędzy, z kariery, podbojów erotycznych, kłamstw i radości, że innym się gorzej powodzi. Siedzą otuleni po same uszy i boją się żeby nic się nie odsłoniło. A Jezus przechodzi tuż obok. Gdzieś w sercu rodzi się pragnienie, by krzyknąć o pomoc, ale zaraz coś człowieka zaczyna uciszać. Że nie ma sensu, że nie wypada, że i tak się nie uda no i co znajomi powiedzą. Rodzi się pytanie: Miałbym zostawić swój płaszcz? Mój światek, który tak wytrwale sobie budowałem? Siedzę zmrożony niepewnością i chce mi się niekiedy szczerze płakać, ale nie, płaszcza nie oddam, nie zrzucę. Naszyję nową łatę i otulę się jeszcze szczelniej. A Jezus przechodzi obok i otwiera bramy Królestwa Bożego. Jest ono taką Bożą rzeczywistością, gdzie mężczyźni odzyskują utraconą pewność siebie, siłę i moc, a kobiety doświadczają pewności, że ich piękno naprawdę zachwyca. Gdzie nie ma już lęku, wstydu, poczucia porażki. Dzisiejsza Ewangelia kończy się słowami: On natychmiast przejrzał i szedł za nim drogą. Zamiast pobiec do rodziny, do znajomych, nad jezioro, w góry, Bartymeusz poszedł za Jezusem. To nieprawdopodobne: jemu ciągle było jeszcze mało. On wiedział, że tylko ten Człowiek, który otwiera oczy niewidomym, może zaspokoić jego pragnienia. To one go uratowały. Dlatego i my strzeżmy naszych pragnień. Pytajmy się: czy nie zostały uśmiercone, oszukane lub zamknięte w ślepym labiryncie codziennej gonitwy. Czy nie skupiły się na jakieś jednej doczesnej sprawie i nic poza nią nie widzą. Nie możemy ich zgubić. Gdy staniemy w progach nieba, tylko one pozwolą nam zrzucić żebraczy płaszcz i przywdziać szatę zbawienia.