Abp Marek Jędraszewski. Święto Niepodległości.
To wielkie, obchodzone dzisiaj święto Niepodległej Polski – które objawiło się radosnym dniem 11 listopada 1918 roku, pierwszym dniem wolności po 116 latach rozbiorów i niewoli – wykuwało się w ogromnym trudzie.
Trud ten przyjął postać polskiej krwi, ponad obfitość przelewanej podczas kolejnych wielkich powstań narodowych: Wielkopolskiego z 1806 roku, Listopadowego z 1830, Wiosny Ludów z 1848, Styczniowego z 1863, którego sto pięćdziesiątą rocznicę obchodzimy właśnie w tym roku, aż po tragiczną Bitwę Łódzką z przełomu listopada i grudnia 1914 roku, kiedy to w stojących naprzeciw siebie obydwóch armiach, niemieckiej i rosyjskiej, znajdowali się liczni Polacy, wcieleni do zaborczych wojsk, zmuszeni, by strzelać do siebie, i aż po legionistów Józefa Piłsudskiego i żołnierzy Błękitnej Armii Józefa Hallera. Wraz z tą przelewaną przez ponad wiek heroicznych zmagań polską krwią szły w parze niezliczone zsyłki na Sybir, więzienia, konfiskaty mienia, wygnanie – wszystko to pomieszane z płaczem wdów i sierot, i z coraz bardziej nasilającym się błaganiem: „Ojczyznę wolną, racz nam wrócić, Panie!”.
W tym modlitewnym błaganiu objawiał się trud wiary w Boga, który – jedynie On! – dzierży w swych opatrznościowych zrządzeniach klucz do ludzkich dziejów i historii. To właśnie ta wiara, zawdzięczana Kościołowi katolickiemu, pozwalała Polakom właściwie oceniać postawy wielkich tego świata. W dziejach tych bowiem uparcie wracały wzorce sięgające jeszcze czasów imperium rzymskiego, o których tak pisał Adam Mickiewicz w Księgach narodu polskiego: „Imperator Rzymski nazwał siebie BOGIEM i ogłosił, że nie ma na świecie innego prawa, tylko jego wola; co on pochwali, to będzie nazywać się cnotą, a co on zgani, to będzie nazywać się zbrodnią. I znaleźli się Filozofowie, którzy dowodzili, iż Imperator, tak czyniąc, dobrze czyni. A Imperator Rzymski nie miał ani pod sobą, ani nad sobą nic takiego, co by szanował”. Jego postawa stanowiła pełne pychy i zadufania w sobie zaprzeczenie słów Księgi Mądrości, któreśmy słyszeli w dzisiejszym pierwszym Czytaniu: „Umiłujcie sprawiedliwość, sędziowie ziemscy! Myślcie o Panu właściwie i szukajcie Go w prostocie serca” (Mdr 1, 1).
W drugiej połowie osiemnastego wieku takimi pełnymi pychy imperatorami, których czyny usprawiedliwiali „mędrcy” ówczesnego świata, stali się rządcy krajów sąsiadujących z Polską. „W Europie bałwochwalskiej – pisał dalej nasz narodowy wieszcz – nastało trzech królów: imię pierwszego Fryderyk drugi pruski, imię drugiego Katarzyna druga rosyjska, imię trzeciego Maria Teresa austriacka. I była to trójca szatańska, przeciwna Trójcy Bożej, i była niejako pośmiewiskiem i podrzyźnianiem wszystkiego, co jest święte”. Przejawiało się to w tym, że ich działania były dokładnym zaprzeczeniem tego, co niejako głosiły same ich imiona. „Fryderyk, którego imię znaczy przyjaciel pokoju, wynajdywał wojny i rozboje przez całe życie. (...) I (...) przyszedł, i ucałował naród polski, i pozdrowił mówiąc: <<Sprzymierzeńcze mój!>> – a już go był przedał za trzydzieści miast wielkopolskich, jak Judasz za trzydzieści srebrników. Katarzyna zaś znaczy po grecku czysta, a była najwszeteczniejsza z kobiet, i jakoby Wenera bezwstydna, nazywająca się czystą dziewicą. I ta Katarzyna zebrała Radę na ustanowienie praw, aby wyśmiać prawodawstwo, bo prawa bliźnich swoich wywróciła i zniszczyła. I ta Katarzyna ogłosiła, iż broni wolności sumienia, czyli tolerancji, aby wyśmiać wolność sumienia, bo zmusiła kilka milionów bliźnich do odmienienia wiary. Zaś Maria Teresa nosiła imię najpokorniejszej i niepokalanej Matki Zbawiciela, aby wyśmiać pokorę i świętość. Bo była diablicą dumną i prowadziła wojnę dla podbicia ziem cudzych. (...) Miała zaś syna Józefa. (...) A ten Józef austriacki podwiódł matkę własną do złego, i braci Polaków, którzy cesarstwo jego od niewoli tureckiej obronili, zabrał w niewolę. Imiona tych trzech królów, Fryderyka, Katarzyny i Marii Teresy, były to trzy bluźnierstwa, a ich życia trzy zbrodnie, a ich pamięć trzy przeklęctwa”.
Ci władcy doskonale wiedzieli przecież, że Rzeczypospolita Polska w niczym im nie zagrażała. A jednak doszło do zmowy przeciwko naszemu Krajowi: zabory Polski były efektem ich cynizmu, zdrady i egoizmu. „Tedy owa trójca – pisał Mickiewicz – widząc, iż jeszcze nie dosyć narody głupie i zepsute były, wyrobiła nowego bałwana, najobrzydliwszego ze wszystkich, i nazwała tego bałwana INTERES, a tego bałwana nie znano u pogan dawnych. (...) I umęczono naród polski, i złożono w grobie, a królowie wykrzyknęli: <<Zabiliśmy i pochowaliśmy Wolność>>”.
Dalsze dzieje Europy – od końca osiemnastego wieku aż po początki dwudziestego – stały się jednym wielkim potwierdzeniem jakże złowrogiej dla Polaków zasady: Niemcy, Rosja i Austria jako państwa mogły mieć sprzeczne wobec siebie interesy, mogły nawet prowadzić ze sobą wojny, ale mimo to niezmiennie trwały w swym sojuszu przeciwko Polsce i Polakom. W liście z dnia 23 maja 1851 roku Fryderyk Engels pisał do Karola Marksa: „Na szczęście nie podjęliśmy w <<Neue Rheinische Zeitung>> żadnych konkretnych zobowiązań wobec Polaków poza nieodzownym odbudowaniem w odpowiednich granicach – a i to pod warunkiem rewolucji agrarnej. (...) Wniosek: odebrać Polakom na zachodzie wszystko, co się da, obsadzić ich twierdze – zwłaszcza Poznań – Niemcami pod pozorem ochrony, pozwolić im gospodarować, posyłać ich w ogień, ograbiać do cna z żywności ich kraj, zbywać ich widokami na Rygę i Odessę, a gdyby udało się wprawić w ruch Rosjan – sprzymierzyć się z nimi i zmusić Polaków do ustępstw. (...) Naród, który wystawia najwyżej 20-30 tysięcy żołnierza, nie ma nic do gadania. A wiele więcej Polska na pewno nie wystawi”.
Wydawało się wielu: realia tego świata są takie, że należy zapomnieć o wielkiej Polsce, jej wolności i niepodległości. Że lepiej jako wasal silniejszego szukać możliwości życia – nawet jeśliby ono hańbiło się zdradą i wyparciem się przeszłości. Tymczasem kolejne pokolenia Polaków powtarzały za Apostołami ich słowa z dzisiejszej Ewangelii: „Przymnóż nam wiary!”. A wołanie to stawało się tym bardziej mocne, im bardziej stawali się świadomi odpowiedzi Pana: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy...”. Tak małą, jak to ziarenko – ale prawdziwą! Wiarę, która rodzi nadzieję. Nadzieję, która daje zbawienie (por. Rz 8, 24). I Polacy ją mieli! Wyraził ją Mickiewicz w kolejnych wersach Ksiąg narodu polskiego: „naród polski nie umarł, ciało jego leży w grobie, a dusza jego zstąpiła z ziemi, to jest z życia publicznego do otchłani, to jest do życia domowego ludów cierpiących niewolę w kraju i za krajem, aby widzieć cierpienia ich. A trzeciego dnia dusza wróci do ciała, i naród zmartwychwstanie, i uwolni wszystkie ludy Europy z niewoli”. Te słowa narodowego wieszcza są jakże wyraźnym echem Mazurka Dąbrowskiego, który w 1797 roku w dalekiej Lombardii napisał Józef Wybicki: „Jeszcze Polska nie umarła,/ kiedy my żyjemy./ Co nam obca dłoń wydarła,/ szabla odbierzemy./ Marsz, marsz, Dąbrowski,/ z ziemi włoskiej do Polski...”.
Mimo kolejnych klęsk i niepowodzeń, nasi Przodkowie uparcie powstawali do zmagań o niepodległą Ojczyznę. To właśnie z ich heroicznego trudu krwi, wiary i nadziei zrodziło się dzisiejsze Święto i związane z nim przesłanie skierowane do wszystkich Polaków. Jakżeż głęboko czuła je św. Urszula Ledóchowska, która po latach tułaczki na obczyźnie jesienią 1919 roku przybyła wraz z dziećmi polskich robotników pracujących w Danii, którym groziło wynarodowienie, do Polski – i ujrzała ją wolną! Sen o wolności, o której marzyła i dla której tak wiele pracowała, się ziścił, bo Polska była nareszcie, po długich latach niewoli, znaczona obecnością polskiego żołnierza. „W Zbąszyniu rewizja rzeczy i wjeżdżamy do Polski. Polski żołnierz stoi w komorze celnej, słyszymy polską mowę, a więc jesteśmy w zmartwychwstałej, wolnej Polsce! Śliczny jesienny dzień, zachodzące słońce złotem pokryło lasy i pola, niebo się czerwieni. Było cicho, spokój ogarniał całą przyrodę. Równie błogo, spokojnie i radośnie robiło się w duszy”. Nieco później tak pisała w swojej Historii Kongregacji: „W pierwszych dniach pobytu w Polsce wybrałam się któregoś dnia do księdza kardynała Dalbora [w Poznaniu] i przechodząc przez Plac Wolności byłam świadkiem uroczystości poświęcenia sztandaru wojska polskiego. Ołtarz polowy, a przy nim ksiądz kardynał odprawiający Mszę świętą, dookoła ustawione wojsko. Na podniesienie wszyscy przyklękają, tłum ludzi otacza plac. Taki śliczny, radosny widok – nasze wojsko upadające na kolana przed białą Hostią! Nasze polskie wojsko!”.
Dzisiejsze Święto jest dziękczynieniem składanym Bogu za tych wszystkich, którzy przez 116 lat zmagali się o byt niepodległej Polski – za trud ich krwi, trud wiary i trud nadziei. Za łzy radości tych wszystkich, którzy płakali ze szczęścia w dniu 11 listopada 1918 roku.
Dzisiejsze Święto jest hołdem składanym tym wszystkich naszym Braciom i Siostrom, którym później przyszło się zmagać o wolność i suwerenność naszego Kraju przez długie półwiecze zawarte między latami 1939 i 1989.
Dzisiejsze Święto Niepodległej Polski jest także dniem szczególnej refleksji i namysłu. Wiemy dobrze, że w obecnych czasach podnoszą się nowi imperatorzy, którzy nie mają „ani pod sobą, ani nad sobą nic takiego, co by szanowali”. Którzy negując istnienie Boga, sobie samym przypisują boskie prerogatywy. Którzy decydują o kryteriach prawdy i fałszu, dobra i zła. Którzy mienią się panami życia i śmierci, zwłaszcza wobec małych i bezbronnych.
Obiecują wszystkim pokój i absolutną wolność, a wpychają ich w ogrom zniewolenia.
Głoszą tolerancję – ale tylko wobec własnych zwolenników. Natomiast wobec wszystkich, którzy mają odwagę sprzeciwiać się ich kłamstwu, zwłaszcza wobec Kościoła, ogłaszają „zero tolerancji”.
Czynią się rzecznikami postępu, a równocześnie pełni niewdzięczności wobec chlubnej przeszłości, odcinają się od chrześcijańskich korzeni Europy.
Wszystkim tym nowym imperatorom towarzyszy ogromna rzesza pochlebców, którzy dowodzą, że imperatorzy tak właśnie czyniąc, są prawdziwymi dobroczyńcami ludzkości.
Stąd dzisiejsze Święto Niepodległości jest również dniem modlitwy za nas – o siłę trwania w prawdzie i miłości. O moc wiary i nadziei.
Dlatego też za Adamem Mickiewiczem kierujemy do naszego Ojca, który jest w niebie, jego Modlitwę pielgrzyma: „BOŻE Jagiellonów! BOŻE Sobieskich, BOŻE Kościuszków! zlituj się nad Ojczyzną naszą i nad nami. Pozwól nam modlić się znowu do Ciebie obyczajem przodków”: Ojczyznę naszą, pobłogosław, Panie!