Msza Św. 7 listopada 2004
Kazanie na XXXII Niedzielę Zwykłą - 7 listopada 2004 roku
Gdybyśmy wszyscy wierzyli w Zmartwychwstanie, to nie mielibyśmy pewnie takich smutnych myśli o świecie i o sobie. Częściej byśmy się do siebie uśmiechali. Bo nadzieja naszej nieśmiertelności i nadzieja naszego zmartwychwstania podnosi każdego na duchu i nadaje naszemu życiu smak. Nic nie jest bez sensu, bo wszystko prowadzi nas do spotkania z Bogiem i wiecznej z Nim radości. Bo Bóg jest Bogiem radości, wspólnego bycia razem.
Bóg stworzył każdego z nas, bo w tej swojej radosnej miłości nie chciał być sam. Mamy jakiś wgląd w tajemnicę tej Jego miłości. Objawił nam swoje wewnętrzne życie, które jest nieustanną wymianą miłości Ojca i Syna w Duchu Świętym. I jakby to jeszcze nie wystarczyło zaprosił nas do udziału w tym życiu.
Są takie chwile - może potrafimy je w tej chwili sobie przypomnieć - że ta prawda o naszym istnieniu przemawia do nas z wielka siłą. Opromienia to nasze życie niepowtarzalnym blaskiem. Myślimy, nawet wiemy wtedy, jesteśmy o tym przekonani bardziej niż o czymkolwiek innym, że Bóg nas kocha, że jesteśmy Mu potrzebni, że na nas czeka. Czeka na nasz wolny wybór. Gdyż miłość nie stosuje przemocy. Wybór potwierdzamy i hartujemy przejściem przez nasze trudności i cierpienia tego życia.
Próba naszego wolnego wyboru jest próba rzeczywistą i często tak trudną do wytrzymania, że posuwamy się do braku wiary i do odrzucenia sensu. Nasze życie staje się wtedy smutne. Daje się ten smutek zauważyć u ludzi, którzy otwarcie deklarują bezsens swojego istnienia. Ale też i u oficjalnie pobożnych katolików, którzy gdzieś w środku nie potrafią otworzyć się na Bożą miłość. Zachowują zewnętrzne praktyki religijne. ale nie przyjmują do wiadomości najważniejszego Jezusowego przesłania: że zmartwychwstaniemy, tak jak On zmartwychwstał. Od takich katolików też wieje smutkiem.
Tymczasem wszystko ma sens. Tak jak sens ma to, że Jezus urodził się w jakieś stajence, nawet nie we własnym domu; że musiał w dzieciństwie zaznać poniewierki ucieczki do innego kraju; że przez trzydzieści żył cichym, zwyczajnym, szarym życiem; że przemierzał swój kraj z końca w koniec z grupą prostych ludzi, którzy Go opuścili w chwili Jego Męki. Stykał się jakże często z biedą ludzi, którzy wyciągali do Niego ręce tylko po uzdrowienie ciała. Wreszcie przez jednego z uczniów został zdradzony i w końcu przez nikogo nie obroniony zginął. Te wszystkie wydarzenia nabrały sensu dopiero w świetle zmartwychwstania. To była wielka wędrówka życiowa Jezusa, która zakończyła się powrotem do życia w Trójcy.
Podobnie w naszym życiu nie ma zdarzeń bez sensu. Każde zdarzenie ma sens i każda ścieżka życia jest wielka. Droga rektora i sprzątaczki na uniwersytecie jest taką samą wielką wędrówką życiową. Tak samo droga papieża i klasztornego furtiana są taką samą wielką wędrówką. Twoje życiowe niepowodzenia, choroby, kalectwo i największe dramaty to Siostro i Bracie, twoja wielka wędrówka życiowa. To jest Twoja droga do wyboru Boga i do zmartwychwstania. Czy wierzysz w to? Czy rozmawiacie o zmartwychwstaniu w Waszym domu? Czy rozmawiacie o zmartwychwstaniu z Waszymi bliskimi chorymi na terminalne choroby? Czy chodzicie tylko po lekarzach albo zamykacie się w rozpaczy?
Czy potraficie sobie samym i swoim bliskim powiedzieć w ten sposób: "Bóg, Ojciec nasz , który nas umiłował i przez łaskę udzielił nam niekończącego się pocieszenia i dobrej nadziei niech pocieszy serca wasze". Taki jest nasz Bóg, który chce utwierdzić nas w dobrej mowie. To nie są tylko tanie słowa pocieszenia. Jezus wszedł w nasze życie i przeszedł jego dramat, żebyśmy i my mieli pewność, że On naprawdę wie, co się z nami tutaj dzieje. Co więcej, że swoją obecnością wśród nas wniósł nasze dramaty w życie Trójcy świętej. Pokazał, że nasz dramat jest nieodłączną i wielką drogą do zmartwychwstania.
Może powinniśmy znaleźć własne słowa na wyrażanie nadziei zmartwychwstania. Niech nasze pocieszanie nie kończy się. Niech nie kończy się po wyjściu z kościoła lub po wyłączeniu radia. Budząc nadzieję, tę najbardziej wewnętrzną nadzieję opromienimy nasze życie i życie naszych bliskich radością. Wszelkie religijne nakazy, jeśli nie mają swojego źródła w tym pocieszeniu, stają się tylko ponurym kagańcem.
Kiedy człowiek ma wiarę w zmartwychwstanie, nic w jego życiu nie staje się straszne. Gdyby przyszło nam patrzeć od zewnątrz na dramat matki, której siedmiu synów zabijano po kolei w męczarniach, jak to słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, to byłby to tylko spektakl ludzkiego okrucieństwa. Może lepiej było go uniknąć, może lepiej było pójść na układy - cóż to w końcu znaczy zjeść trochę wieprzowiny? Tyle, że tutaj nie chodziło o kawałek mięsa. Pomiędzy królem i tą rodziną toczył się dramatyczny spór o porządek świata. Ci młodzi ludzie nie chcieli zaprzeczyć przed samymi sobą, że wierzą w coś więcej, czego żaden król na ziemi nie może im ofiarować. To coś było dla nich warte więcej niż ich własne ziemskie życie. Gdyby zjedli wieprzowinę zabiliby w sobie własną nadzieję.
Trudno tu nie przypomnieć, że Jezus też mógł powiedzieć Piłatowi, że nie jest królem. Tylko tyle, jedno drobne słowo: nie. A przed Herodem na chwilę mógł zaprzeć się małej części swojej nauki. Ale, gdzie my bylibyśmy dzisiaj ze swoją nadzieją, gdyby On tak postąpił? Prawdziwa radość i nadzieja związane są ze zmartwychwstaniem. Są silniejsze niż nasz biologiczny instynkt samozachowawczy. To jest podnosząca na duchu wielka prawda o człowieku. Dlatego nie dziwi nas, że ci młodzi ludzie umierają nie rozpaczając.
Według Bożego planu ocalają nie tylko siebie. Ocalają także nas, gdyż czerpiemy z ich postawy zachętę do nie ulegania przeciwnościom. Mogą też ocalić tego króla, który wobec tak zdecydowanej postawy, może zacznie szukać głębszego sensu życia.
Mamy tego wyraźny znak w naszej Ojczyźnie, w której na przestrzeni ostatnich kilku dekad zamęczono i umęczono tylu ludzi, za to tylko, że byli wierzącymi. Dzisiaj wiemy, że niejeden z tych, których moglibyśmy nazwać oprawcami, szuka dla siebie schronienia w nadziei zmartwychwstania. Czasem w naszym życiu trzeba na skutki swojej odwagi czekać bardzo długo. To jest właśnie ta cierpliwość Chrystusowa, która ostatecznie zwycięża. On cierpliwie czeka na każdego z nas.
Nie zawsze nasze życie stawia nas w sytuacji ryzyka obcięcia języka. Mamy raczej na co dzień do czynienia z saduceuszami, którzy twierdzą, że po śmierci nie ma zmartwychwstania. Jak rozmawiać przy stole w kuchni ze swoim ojcem, mężem lub córką, którzy twierdzą, że to tylko nasz katolicki wymysł? Jak przekazać im, tym istotom najbliższym nam tutaj na ziemi, to co jest dla nas najważniejszą wiadomością?
Przede wszystkim trzeba abyśmy sami byli świadkami tej radości i nadziei. Zdecydowani i jednoznaczni, nigdy nie idący na łatwiznę ugody. W tym zmaganiu się - o nasze dusze - ze sobą i z innymi ludźmi trzeba pamiętać słowach Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: "uczestnik zmartwychwstania jest dzieckiem Bożym, równym aniołom, który nie może umrzeć, ani się żenić ani za mąż wychodzić".
Czasami może się nam wydawać, że w jakiś sposób tracimy naszych bliskich po tamtej stronie życia. Można nawet myśleć, że to w jakiś sposób przekreśla naszą do nich miłość. Tymczasem w słowach Jezusa nie ma śladu takiego przekreślenia. To jest zapowiedź życia wyłącznie w miłości. Nasza miłość do najbliższych przeżywana tutaj na ziemi, w naszych ograniczeniach, nie zostanie odrzucona, a wręcz przeciwnie zostanie rozszerzona na wszystkich, bo znikną nasze ograniczenia. Nie trzeba będzie więc żenić się ani za mąż wychodzić.
Trudno nam jest może przyjąć taką wizję Nieba, w której będziemy kochać tak samo swoją najdroższą żonę jak i teściową. To jest właśnie nasza nieufność wobec planu Boga. On przecież nie patrząc na nic sam oddał się w ludzkie ręce. On nam miłości swojej nie wyliczał, a my mamy ciągle trudność z jej dawkowaniem i wyliczaniem innym i rozdzielaniem tylko na wybranych przez siebie ludzi. W Niebie będzie inaczej. Tam będą nasi ukochani i wszyscy będą kochani, bo w obliczu Boga nie może być niekochania, obojętności, lekceważenia a nawet cichych dni.
Jeżeli taką postawą będziemy promieniować wobec tych, którzy wątpią i przeczą i gorąco się modlić o nadzieję dla nich, to w końcu znajdą się dobre słowa, które ich pocieszą w ich smutku. Sami starajmy się być pełni radości i nadziei tam, gdzie jesteśmy. W tej chwili jesteśmy Na Mszy św. Uczestniczymy w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Możemy obficie czerpać z tego źródła Życia, które nigdy się nie kończy. Nakarmieni tym Życiem, będziemy mogli ogłaszać nie tylko wargami, ale całym naszym życiem: Głosimy śmierć Twoją Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Amen