Msza Św. 22.01.2012

Ks. Józef Jachimczak CM. III Niedziela Zwykła



Potrzeba nawrócenia…

Nawrócenie jest potrzebą ludzkiego serca i jego wnętrza. Już prorok Jonasz  - jak słyszeliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu - wzywał mieszkańców Niniwy  do nawrócenia i  odwrócenia się od złych czynów. Podobnie czynili w starożytności prorocy. W życiu religijno-moralnym   nawrócenie decyduje o odrodzeniu i zmianie sposobu życia, zarówno indywidualnie jak i społecznie.

Na samym wstępie, chcę zwrócić uwagę na dwa uprzedzenia.

Po pierwsze,  nawrócenie nie dotyczy tylko niewierzących, lub tych, którzy uważają siebie za „świeckich”. Wszyscy bez różnicy potrzebujemy nawrócenia. Często zarzuca się nam, że traktujemy niewierzących, bądź wierzących inaczej niż my jako niepełnowartościowych ludzi. Każdy człowiek jest w pełni człowiekiem. My wierzymy, że człowiek stworzony przez Pana Boga, w oczach Bożych jest „ nadzwyczajnym, cennym, przeznaczonym do zbawienia”. Jeżeli zaś ktoś nie uznaje Jezusa Chrystusa, ani prawd wiary nie przestaje być człowiekiem, ale w oczach osoby wierzącej wydaje się ubogi, pozbawiony bardzo wielkich wartości i bogactwa życia duchowego.

Po drugie – nawrócenie, rozumiane w sensie autentycznie ewangelicznym, nie jest synonimem wyrzeczenia, wysiłku i smutku, ale wolności i radości. Wielu uważa, że chrześcijaństwo, to cierpiętniczy styl życia, to smutek i przebywanie w innej, nieziemskiej rzeczywistości. To marzycielstwo i cierpiętnictwo, i ciągłe rozważanie o śmierci. W naszych czasach trzeba przezwyciężyć ciasne, sekciarskie myślenie…

Nawrócić się, znaczyło zawsze „wrócić”, podejść do Jezusa. Jednak o nawróceniu decyduje wola człowieka. Decyzja o uszanowaniu woli zbawczej Boga zależy od indywidualnej decyzji każdego z nas. I warto zauważyć, że Pan Jezus mówi o potrzebie  nawracania siebie samego. Nie ma w Ewangelii polecenia „nawracajcie kogoś”. Jest natomiast polecenie, nawet nakaz: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody”(Mt 28,19).

Czy można więc uciec przed nieustającym głosem, który wzywa do nawrócenia? Czy można przed nim uciec, tak jak chciał to zrobić prorok Jonasz? Gdybym przed tym głosem uciekał z szybkością antylopy, gdybym się opuścił na głębokości morskie 300 metrów w głąb, gdybym się zamknął w kabinie kosmicznej w przestworzach niebieskich - to i tam dosięgnie mnie głos Boga. „Nigdy Panie nie ucieknę od Twojego głosu”.

Dlatego słusznie na początku każdej Mszy św. prosimy Boga o własne nawrócenie i  o przebaczenie win, a  Bóg pełen miłosierdzia nigdy nie odrzuca od siebie grzesznika, który się nawraca.

Nawrócenie  związane jest z podjęciem pokuty, a pokuta oznacza przemianę życia i podjęcie tego co dobre. Pokuta zawsze oznacza konkretny czyn, codzienny wysiłek, aby przezwyciężyć w sobie to, co cielesne. Chodzi o dokonanie pewnej korekty. Czasem  korektę wydawniczą przeprowadza się wielokrotnie, zanim się wyda książkę gotową do druku. A mimo to, po wydaniu jeszcze się znajdzie jakiś błąd. Korekta i poprawa potrzebne są w każdej dziedzinie życia. Człowiek musi sobie uświadomić czy prowadząc taki, czy inny styl bycia nie popełnia błędu.

Ktoś, kto uważa się za doskonałego, wszystko wie, o wszystkim słyszał, każde miejsce widział, zna odpowiedzi nawet na takie pytania, które jeszcze nie padły, kto nie przyjmuje do siebie upadku, kto nie chce zgodzić się na to, że popełnia błędy – taka osoba nie przyjdzie prosić Boga o nawrócenie. I nie doświadczy Jego mocy…

Na czym polega nawrócenie? Tu trzeba dużo pokory.

Nawrócić się, to przede wszystkim zatrzymać się na tej drodze, którą postępujemy. Czasem to tak wygląda, jakbyśmy byli nad przepaścią i w ostatniej chwili zatrzymujemy się, aby w nią nie wpaść. Nawrócić się, to najpierw włączyć hamulec i zatrzymać pojazd, któremu grozi katastrofa. Zawrócić z „błędnej drogi”.

Następnie – aby się nawrócić – to trzeba koniecznie przemyśleć przebytą drogę. Wielu ludzi obiera sobie takie specjalne miejsce na spotkanie i przemyślenie przebytej drogi. Chodzi o zastanowienie się, czy idę we właściwym kierunku, czy cel do jakiego zdążam jest właściwy. W całym procesie nawrócenia konieczna jest refleksja, dzięki której odkrywamy błąd i lepiej poznajemy swoje życie, jego głębię lub płyciznę.

Kolejnym etapem jest zejście z niewłaściwej drogi  postępowania, opuszczenie jej i wejście na drogę inną. Głos nawrócenia ciągle słyszymy w nauczaniu proroków, a przede wszystkim w nauczaniu Chrystusa.

Życie nastawione wyłącznie na doczesność jest marnością tego świata. „Marność nad marnościami i wszystko marność” – powie nam Kohelet.

Kiedy pewnego dnia św. Bernard z Clairvaux przemawiał do swojej wspólnoty, wypowiedział zdanie, które bardzo zszokowało mnie, gdy je pierwszy raz przeczytałem: "Istnieje więcej ludzi nawróconych z grzechu śmiertelnego doznających łaski, niż ludzi dobrych nawróconych do bycia lepszymi."

W nawróceniu bywa często tak, że Pan Bóg robi pierwszy krok: najpierw jest łaska, inicjatywa Boga. I pod tym względem chrześcijaństwo różni się od innych religii lub filozofii religijnej: nie zaczyna od mówienia ludziom, co powinni zrobić, żeby się zbawić, ale mówi o tym, co Bóg uczynił, by człowieka zbawić. Daje dar - łaskę, którą otrzymał człowiek na chrzcie, gratis, za darmo. I stąd te dzisiejsze piękne słowa: „Nawracajcie się, czyli wierzcie. Nawracajcie się, wierząc!” Bo wiara jest bramą, przez którą wchodzi się do królestwa Bożego. Nawrócenie przez wiarę jest niesamowitym darem, zaproszeniem do wolności i radości. Jest „dobrą nowiną” samego Jezusa dla ludzi wszystkich czasów.

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że należy pamiętać, iż wszystko jest w rękach Boga, ale żyć tak, jakby było w naszych rękach. Człowiek powinien czuć się odpowiedzialny za to, co robi.

Nie wierzę sondażom, aby statystycznie tylko jednemu procentowi  Polaków  zależało na praktykach religijnych. Ale faktem jest, że my jeszcze ciągle tkwimy w dawnych strukturach i nadal boimy się przyznać do religii, bo nam się wydaje, że to „tylko moja prywatna sprawa”.

Zdarza się też niekiedy, że rodzice lub rodzeństwo, chociaż sami uważają się za katolików, przyjmują odejście swojego dziecka lub brata czy siostry od wiary i od Kościoła z obojętnością: „Jest dorosły, to jest jego życie i jego wybór, my się w to nie wtrącamy". Postawa taka jest zgodna z poprawnością, jaką chciałaby wymusić na nas mentalność liberalna. Jeśli jednak ktoś z własnego doświadczenia wie, jakim skarbem jest wiara w Chrystusa, i jeśli naprawdę kocha tego, kto w wierze się połamał, do takiej postawy jest po prostu niezdolny. Obojętność na utratę wiary przez bliską mi osobę świadczy zapewne o tym, że również dla mnie wiara jest czymś mało ważnym i być może mój katolicyzm wynika wyłącznie z przyzwyczajenia, a nie z powodów prawdziwie religijnych.
Utrata wiary przez kogoś nam bliskiego zawsze boli, bo przecież nie chodzi tu o zwyczajną zmianę przekonań. Wiara jest to wezwanie do życia wiecznego, a nawet więcej, jest ona zalążkiem życia wiecznego, udzielonym człowiekowi przez samego Boga. 

Wiara stanowi pewne oparcie. Różnie można wiarę definiować, ale ja chciałbym na nią spojrzeć jako na pewien system wartości. Taki system wartości jest człowiekowi potrzebny, bo bez nich człowiek jest nieszczęśliwy. Odwróciłbym jednak kolejność i raczej powiedział tak: to nie człowiek stawia sobie pytanie o wiarę, gdy jest szczęśliwy. To wiara daje szczęście, a nie szczęście wiarę.

Prawdziwego szczęścia nie można osiągnąć bez systemu wartości. Sokrates nazywał takie szczęście eudajmonistycznym. Jest też drugi rodzaj szczęścia, zwanego hedonistycznym, które wynika z przeżywania przyjemności. Takie szczęście samo w sobie nie jest złe. Człowiek ma prawo chcieć napić się dobrego wina lub kawy. Tyle, że to szczęście trwa krótko — do nasycenia. Natomiast wartości, które dają szczęście gratyfikacyjne, nie znają nasycenia. Nie czujemy przesytu w tym, że coś dobrego zrobiliśmy. Wręcz przeciwnie, jak człowiek coś dobrego zrobi, to wtedy dopiero nabiera chęci, aby dalej czynić dobro. To przeżycie związane z dobrem jest tak głębokie i tak radosne, że chcemy to jeszcze raz przeżyć. Tworzenie dobra daje nam szczęście trwałe.
                
Jest taka pokusa, by odłożyć nawrócenie na jutro, na potem, na starość, na lepszy czas. Jest taka pokusa targowania się z Bogiem,  jakby Jego bliskość miała nam zagrażać. Św. Paweł mówi dzisiaj: „Czas jest krótki” i „Przemija postać tego świata”. Czas nam sprzyja i dla tych, którzy szukają Boga, zawsze jest dobry. „Nikt nie dał wiary samemu sobie - czytamy w Katechiźmie (nr 166) - tak jak nikt nie dał sam sobie życia". Do wiary zrodził nas Kościół i dlatego nazywamy go naszą Matką – naszym Domem. Musimy pracować nad tym, abyśmy byli bardziej zadomowieni w Kościele, a sam Kościół był bardziej udomowiony. Chodzi o to, by stawał się on wspólnotą ludzi sobie bliskich za pośrednictwem naszych rodziców, krewnych, duszpasterzy, z tą samą wiarą, która była głoszona poprzez pokolenia, począwszy od apostołów. Nie możemy czynić z Kościoła zamkniętej twierdzy skrzętnie omijanej, względnie atakowanej przez inaczej myślących.

Oby to nigdy nie stało się prawdą, co usłyszałem, że: „Kiedyś nawróciliśmy się, a żyjemy jakbyśmy nigdy się nie nawrócili. Że kiedyś zakochaliśmy się, a żyjemy tak jakbyśmy w ogóle nie kochali… „

 Co zrobić, by nasze nawrócenie stało się rzeczywistością, która przemieni nas i dotknie wszystkich wokół nas? Co zrobić, by nasza miłość była gorliwa i szczera? Co zrobić, byśmy stali się nie tylko trochę lepsi, ale jak najlepsi?

 Może trzeba wejść w siebie, aby wyjść innym – nawróconym przez łaskę i wiarę.