Msza Św. 06.11.2011

Ks. Piotr Pawlukiewicz. XXXII Niedziela Zwykła.

 

         Patrząc oczyma wyobraźni na wydarzenia, które Jezus opisał w swojej przypowieści o pannach mądrych i głupich, łatwo możemy dostrzec radosny orszak dziesięciu odświętnie ubranych kobiet, które na tle nocy tworzyły jaśniejącą procesję światła. Przepełnione radością, niosąc w rękach zapalone lampy, nie spodziewały się, że wkrótce, tak nieoczekiwanie rozdzielone, dalszą część nocy będą przeżywać w całkiem różnych nastrojach. A wszystko to za sprawą małych pojemniczków z zapasową oliwą, które pięć z nich zabrało ze sobą, a o których pozostała piątka nie pomyślała. Panny głupie założyły, że cały obrzęd weselny będzie przebiegał zgodnie z ich oczekiwaniami, punktualnie, bez nieprzewidywanych komplikacji. Świadczyło to o ich braku wyobraźni, bezmyślności, krótko mówiąc - o głupocie. Przedstawiając tę przypowieść Jezus pragnął zwrócić uwagę swoich słuchaczy na problem ludzkich starań bądź niedbałości w trosce o ostateczny los człowieka. Ludzie głupi żyją często w błogim przeświadczeniu, że skoro dziś mają się dobrze, to już tak pozostanie na zawsze. Niektórym młodym wydaje się, że zawsze pozostaną młodzi, niektórym zdrowym, że oni akurat nigdy nie zachorują, jeszcze innym, że robienie kariery, zarabianie pieniędzy, troska o codzienne życie będą trwały bez końca. Ludzie mądrzy wiedzą, że tu na ziemi każda ludzka droga się skończy, a wszystko to, co mają i czym się zajmują jest kruche i odejdzie kiedyś w zapomnienie.

Tej mądrości przewidywania, tej troski o ostateczny wybór człowiek powinien uczyć się każdego dnia przekraczając perspektywę, którą wyznaczają słowa „dziś”, „teraz”, „tutaj”, „ja”, „moje”, „dla mnie”. Wyjście poza granicę, jak to potocznie mówimy, czubka własnego nosa, świadczy o tym, że ktoś posiada coś, co można określić terminem - wyobraźnia miłości. Pewnego razu przyszła do św. Franciszka Salezego pewna pobożna dama z pytaniem, co ma robić, aby zostać świętą. Spodziewała się długich poważnych rozważań, precyzyjnych wskazówek, nadzwyczajnych ćwiczeń ascetycznych. A tymczasem święty powiedział jej bezceremonialnie: Niech pani uważa, aby na przyszłość ciszej zamykać drzwi! Ktoś powie: takie polecenie świętego, to przecież mało znaczący drobiazg. Na pewno nie podzielą tej opinii ludzie chorzy w szpitalach, którzy tuż obok swej sali mają usytuowane trzaskające drzwi. To dla nich bywa niemałą katorgą. Podobnie dla kogoś, kto u siebie, w domu próbuje przespać się po nocnym dyżurze czy zmrużyć oko przed długą samochodową podróżą, a gdzieś nie daleko, co kilka chwil, rozlega się świdrujące głowę hałaśliwe uderzenie. Czy pamiętamy o tych ludziach, kiedy zamykamy drzwi na korytarzu, na klatce schodowej? Czy wychodzimy raczej z założenia, że ja tu nikogo cierpiącego nie widzę, a poza tym, jak raz drzwi trzasną, to świat się nie zawali. Czy masz taką wyobraźnię miłości, która pozwala dostrzec człowieka nawet za ścianą? Która przypomina, że twoje jedno trzaśnięcie jest jednym ze stu? Głupim pannom zabrakło tej wyobraźni. Nie dostrzegły możliwości, że oblubieniec może się spóźnić. Patrzyły na całą sytuację oczami swojej wygody, swoich oczekiwań. Chorowały na krótkowzroczność i to doprowadziło je do tragedii.

         Nie tylko ciche zamykanie drzwi uczy nas patrzenia dalej niż tu i teraz. Wspaniałą szkołą takiej wyobraźni miłości jest życie narzeczeńskie i małżeńskie. Zdarza się, iż młodzi ludzie pobierają się z cichym przekonaniem, że małżeństwo będzie zakonserwowaniem ich pełnego uroku pierwszego zakochania. Utwierdzają ich w tym przekonaniu słowa życzeń, jakie młodzi słyszą niekiedy po wyjściu z kościoła w dniu zaślubin. Rodzina, znajomi mówią wtedy nierzadko nowożeńcom: I żebyście całe życie kochali się tak, jak dziś, żebyście byli tak, jak dziś uśmiechnięci i szczęśliwi. Są to jednak w 100% jedynie bezużyteczne, magiczne zaklęcia. Nie wszyscy jednak mają tak optymistyczne, żeby nie powiedzieć naiwne spojrzenie na perspektywy małżeńskiego szczęścia. Ktoś poczynił kiedyś ciekawe spostrzeżenia mówiąc, że narzeczony i narzeczona mają często w sercu podczas ceremonii zaślubin zupełnie przeciwstawne pragnienia. On, patrząc na swoją wybrankę myśli: żeby ona się tylko nie zmieniła. Żeby była tak piękna, jak dziś, tak we mnie zakochana. Panna młoda natomiast myśli: żeby on się zmienił, żeby dojrzał, stał się bardziej odpowiedzialny, żeby bardziej wczuwał się w mój wewnętrzny świat. Chyba jednak wszystkie pary małżeńskie zgodzą się  z tym, że w dniu ślubu myślały o swojej świetlanej przyszłości, podpierając się myślą, że choć małżeństwo jest trudną drogą, to ich związek, będzie jednak jakoś nawet wyjątkowy. Tymczasem John Eldredge w swojej książce Miłość i wojna napisał, że na niejednym zaproszeniu ślubnym obok daty, miejsca uroczystości i informacji o weselnym przyjęciu, można by na dole umieścić informację: przewidywany rozpad związku za około pięć lat. Tym szokującym pomysłem autor chce zwrócić uwagę na bolesną prawdę, że są takie pary, w których życiu niechybnie nastąpi katastrofa. I mocno trzeba podkreślić, że nie będzie to tylko wina samych małżonków. Kiedy kobieta dostała w swoim domu rodzinnym imię „jesteś beznadziejna” a mężczyznę nazwano: „tobie i tak nic się nie uda”, to zapaść ich związku jest tylko kwestią czasu. Ale to nie jest jeszcze największa tragedia. Wtedy bowiem trzeba takim małżonkom powiedzieć: każde z was jest naprawdę sympatycznym człowiekiem, ale dalej już tak razem nie dacie rady. I teraz najważniejsze dla nich słowa: Nie wstydźcie się prosić o pomoc! Ona jest, istnieje i naprawdę może być skuteczna! To jest największym dramatem wielu małżonków, że po latach emocjonalnego dryfowania, wędrówki po omacku, nierealnych oczekiwań od drugiej strony, które od początku były tylko iluzjami, po całych dniach tygodniach, miesiącach udawania, grania, manipulacji są tak poranieni, urażeni w swojej dumie, że mają dla siebie tylko jedno słowo: rozwód. I jeszcze drugie: nienawidzę. I to jest dramat, bo sprawa jest często naprawdę do uratowania. Gdyby tylko oboje uznali, że od początku byli bez szans. Gdyby pamiętali, że plan rozpadu ich małżeństwa był przez kogoś misternie przygotowany. Drodzy bracia i siostry, czy potrafilibyście dziś wymienić gości, którzy byli na waszym weselu? Myślę, że w ogromnej większości zapamiętaliście członków rodziny i przyjaciół, którzy tamtego dnia bawili się razem z wami. A czy uwzględnilibyście także szatana? On tam był. On jest na każdym weselu. On jest wszędzie tam, gdzie rodzi się dobro i miłość. Pojawia się, by je niszczyć. A wy, którzy się rozwiedliście do dziś jesteście święcie przekonani, że ten kryzys wywołała jedynie chciwości żony, romans męża, nieodpowiedzialna postawa teściowej. A to stado demonów krążyło po waszym mieszkaniu i szeptało złe myśli i sączyło gwałtowne emocje do serc. I zabrało ci, drogi panie, twoją ukochaną żonę, która była kiedyś słońcem w twoim życiu. I zabrało ci, droga pani, twego męża, bez którego życia sobie kiedyś nie wyobrażałaś. A wy oboje do dziś nie wiecie kto to zrobił i jak tego dokonał.

Drodzy Bracia i Siostry. W przypowieści Chrystusa nieroztropne panny nie dały rady dokupić oliwy i dostać się na weselne gody. Bo ta przypowieść mówi o końcu świata, a wtedy będzie już za późno na dokonywani jakichkolwiek retuszy życia. Ale dopóki żyjemy tu, na ziemi, oliwę dokupić można. Zdarza się, że przychodzi do mnie na rozmowę narzeczony bądź narzeczona. I mówi: proszę księdza, jestem bardzo zakochany, ale wie ksiądz widzę w naszej wspólnej przyszłości pewne możliwości konfliktu. I tak się zastanawiam żenić się czy nie. Nigdy nie daję na tak postawione pytanie jednoznacznej odpowiedzi, ale mówię: Każdy normalny alpinista, himalaista, gdy idzie w góry zabiera ze sobą opatrunki, proszki przeciwbólowe, nóż, odpowiedni prowiant, lornetkę, teraz i telefon i GPS. Kto idąc w wysokie góry wybierał się bez tego sprzętu, byłby głupcem. Kiedy więc planujesz ślub, czyń podobnie. Wspomniany przeze mnie John Eldredge pisze żartobliwie, że każde małżeństwo to jest taka rzeczywistość, jakby zamknąć w łodzi podwodnej psa i kota, i puścić ich w rejs dokoła świata. Udane i szczęśliwe małżeństwo – pisze – to jest cud i dowód na istnienie Pana Boga. Dlatego na tak trudną eskapadę także trzeba zabrać apteczkę. Radzę konkretnie narzeczonym, by mieli taką szkatułkę, torbę, szufladę, a w niej karteczki, notes z zanotowanymi adresami i numerami telefonów do znajomego księdza, psychologa, z którymi trzeba będzie się spotkać, gdy przyjdą trudne dni. Trzeba mieć przygotowane namiary na domy rekolekcyjne, na małżeństwa, które trudzą się profesjonalną pomocą dla rodzin. Trzeba mieć w tej apteczce schowane książki, które kiedyś nam oczy otworzyły na Boga, na nas samych i na otaczający świat. Trzeba mieć płyty z filmami, które poruszyły kiedyś nasze serce. I może jeszcze zdjęcie ze ślubu z wzajemną dedykacją: choćby wydawało mi się, że nasze małżeństwo jest czymś najstraszniejszym na świecie, nigdy nie wycofam się z przysięgi miłości. Każde małżeństwo powinno mieć taki pojemniczek z zapasową oliwą, na ten moment, kiedy płomyk życia duchowego i miłości małżeńskiej zacznie gasnąć.

Dzisiejsza Ewangelia prowadzi do odkrycia najpiękniejszych i najstraszniejszych słów, jakie człowiek na ziemi może usłyszeć. Te najpiękniejsze brzmią: możesz wybrać Boga. Jeszcze możesz wybrać Boga. Jeszcze masz czas, jeszcze masz możliwość. Aktem woli, zerwaniem z grzechem, nawróceniem, spowiedzią, aktem pokuty. Jeszcze możesz wybrać.

Przed wielu laty dokonywano egzorcyzmów nad człowiekiem opętanym. W pewnym momencie demon krzyknął przez usta owego nieszczęśnika: gdybym miał do dyspozycji jedną chwilę z tych wszystkich, które wy tracicie, taką jedną jedyną chwilę (…) nie byłbym demonem. Szatan jest także, jak my, wolnym stworzeniem, ale on nie dokonuje wyborów w czasie, tak jak ludzie. On decyzje podjął. Nieodwracalnie. On doskonale wie, że wybrał fatalnie, ale jego nienawiść jest silniejsza niż rozsądek. On trwa zniewolony swoim własnym zacięciem i zazdrości nam jednej, nawet najmniejszej chwili, kiedy każdy z nas może powiedzieć Bogu: TAK. To są te najpiękniejsze słowa. A najstraszniejsze brzmią: Jest już za późno. Jest już za późno. Te słowa jak miecz przeszywają serca ludzi, którzy kierując samochodem byli, pod wpływem alkoholu i zabili dziecko. Ile razy powtarzali sobie potem, gdybym nie pił, gdybym nie jechał. Ale jest już za późno, by to zmienić. Ta świadomość rozdziera serca także tych, którzy bawili się kimś i przyczynili się do jego samobójstwa, nie wychowywali dobrze swoich dzieci, a te przedawkowały narkotyki. Chyba wszyscy wielcy winowajcy powtarzają sobie zrozpaczeni: gdyby można było cofnąć czas, ale już za późno. Te słowa zamieniają ich życie już tu, na ziemi, w piekło, ale miłosierdzie Boże, podjęcie pokuty, pomoc innych ludzi, choć nie cofną oczywiście czasu i biegu wydarzeń, ale jednak mogą ukoić ból i nauczyć, jak dalej żyć z taką świadomością popełnienia nieodwracalnego błędu. Inaczej będzie, gdy, jak mówi dzisiejsza ewangelia, drzwi zostaną zamknięte już nieodwracalnie. Ci, którzy zostaną na zewnątrz będą pragnęli tylko jednego. Już nie bogactwa, urody, znaczenia. Będą pragnęli tego, co już im wtedy nie będzie dane: jednej chwili, sekundy, by powiedzieć Bogu TAK. Drodzy bracia, Drogie siostry, mam dla was nieskończenie radosną wiadomość: każdy z nas jeszcze ma tę chwilę.