Msza Św. 18.08.2013

Ks. Piotr Pawlukiewicz. XX Niedziela zwykła.



Dzisiejszą refleksję nad słowem Bożym chciałbym zacząć od pewnego cytatu. Frantz Kavka napisał kiedyś takie słowa: Sądzę, że powinniśmy czytać ten tylko rodzaj książek, które nas ranią i przeszywają. Potrzebujemy książek, które wpłyną na nas jak katastrofa.[…] Książka musi być siekierą dla zamarzniętego morza, które jest wśród nas. Słowa znanego pisarza przyszły mi na myśl, kiedy czytałem dzisiejszą ewangelię. To przecież Biblia jest księgą, która z tak wielką mocą potrafi uderzyć w nasze serca. Oczywiście Stary i Nowy Testament nie zawierają jedynie przesłania, które budzi bojaźń i potrafi wstrząsnąć całym życiem człowieka. Natchnione teksty przynoszą także słowa ciepłe, pełne miłosierdzia, pocieszenia, a nawet czułości. Nie można jednak nie zauważyć tych fragmentów, które rzeczywiście są jak miecz obosieczny. Dzisiejsza perykopa Ewangelii św. Łukasza jest ostrym cięciem, które przeszywa utopijne wyobrażenia o sielance życia chrześcijańskiego.  Czy ktoś z was, Bracia i Siostry podczas jej czytania miał ochotę wyjść z kościoła? Czy ktoś wyłączył radio? Czy ktoś powiedział: przecież tego nie da się słuchać. Przypomnę kilka zdań z dzisiejszej, Łukaszowej Ewangelii. Jezus mówi: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Ojciec [stanie] przeciw synowi, matka przeciw córce. Jezus przyszedł dać nam rozłam? Ten Jezus, który mówił do Apostołów Pokój wam!Ten, który sam przykładnie żył w rodzinie nazaretańskiej posłuszny Józefowi i Maryi? Myślę, że fakt, iż wiele osób bez najmniejszego problemu przyjmuje tę szokującą wypowiedź Zbawiciela świadczy nie tyle o ich dogłębnym zrozumieniu Biblii i posłuszeństwie wobec Bożej woli, ale raczej o jakiejś bezmyślności w słuchaniu natchnionego tekstu.

O co Panu Jezusowie chodzi? Dlaczego mówi, że przynosi rozłam choć od wieków sam nosi tytuł Księcia pokoju? Hermeneutyka biblijna podaje ważną zasadę interpretacji słowa natchnionego. Mówi mianowicie, że nie wolno badać jakiegoś zagadnienia w Biblii na podstawie tylko jednego jej fragmentu. Zawsze trzeba sięgnąć do tekstów pararelnych, odnoszących się do badanego tematu. Gdy w tej perspektywie spojrzymy na poruszony dziś problem jedności i zgody w rodzinie, to jasno zauważymy, że Bóg dostrzega w harmonii życia domowników bezdyskusyjne dobro, a nawet mówi o nim jako o swoim darze, którego udziela ludziom. Posłuchajmy słów znanego psalmu:

Małżonka twoja jak płodny szczep winny

We wnętrzu twojego domu.

Synowie Twoi jak sadzonki oliwki

Dokoła twojego stołu.

Oto takie błogosławieństwo dla męża,

Który boi się Pana.

W Liście do Efezjan św. Paweł napisał:

Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój.

A więc jedność i pokój czy rozłam i ogień? Odpowiadając na to pytanie zaraz na początku trzeba wyraźnie zaznaczyć, że wspomniany wstrząs i rozłam nie musi stać się doświadczeniem każdej rodziny. Zapewne ominie te, w których Bóg jest najważniejszy w sercach rodziców, ich synów czy córek. Tam gdzie rodzina zjednoczona jest wiarą, przestrzeganiem Bożego prawa, tam dom wypełniony jest głębokim pokojem. To oczywiście nie oznacza, że panuje w nim beztroska sielanka. Miłość bliźniego zawsze związana jest z niemałym wysiłkiem duchowym, podejmowaniem trudnych rozmów, ustępowaniem sobie w wielu sprawach i wymaga wielkiej cierpliwości i pokory. Ale jeśli serca ludzi mieszkających pod jednym dachem naprawdę przenika życie Boże, to codzienne napięcia nie zagrożą ich jedności. Są natomiast rodziny, gdzie serca domowników nie są zjednoczone miłością do Boga. Gdzie ktoś łamie prawo Stwórcy. I właśnie w tych sytuacjach – naucza Jezus – należy takiemu człowiekowi stanowczo się przeciwstawić. Nawet wtedy, gdy osoba ta, z racji pokrewieństwa czy więzów małżeńskich, jest nam tak bardzo bliska. Rodzina, przyjaciele, to ludzie dla każdego z nas najważniejsi. Jesteśmy szczególnie zobowiązani do troski, by relacje z nimi były żywe i trwałe. By okazywać im szczególny szacunek i wspierać ich na drodze życia. Ale gdyby ktoś z tego najbliższego nam kręgu odstąpił od Boga i wybrał grzech, to Jezus przypomina, że w takiej sytuacji nie możemy milczeć. Nawet jeśli będzie nas to kosztować bolesny konflikt z osobą bliską naszemu sercu. Niestety takie sytuacje – kiedy granica wierności i niewierności Bogu zaczyna przebiegać pomiędzy przyjaciółmi, domownikami, małżonkami –  zdarzają się nierzadko. Ileż kobiet ma łamane sumienie w sferze życia erotycznego, kiedy to mąż domaga się od współmałżonki zachowań wyuzdanych, poniżających ją. Inną dziedziną podziału i konfliktu łatwo mogą się stać praktyki religijne. Choć obydwoje rodzice przyrzekają na chrzcie wychowywać swoje dziecko po katolicku, to zdarza się po latach, że jedno z nich – zdecydowanie częściej ojciec – przestaje chodzić do kościoła, co zazwyczaj negatywnie wpływa na religijność dziecka. Nie mogę się doczekać aż będę dorosły i jak mój tata nie będę już musiał chodzić do kościoła – wyznał kiedyś kilkuletni chłopiec.

Jeszcze inny problem, wobec którego ludzie wierzący stają dziś coraz częściej. Pojawia się on w sytuacji, kiedy kolega, znajomy czy przyjaciel zaprasza na swój ślub cywilny, który ma być początkiem nowego związku z tak zwaną drugą żoną. Rodzi się dylemat: czy iść do Urzędu Stanu Cywilnego, uśmiechać się miło, wręczyć tak zwanym nowożeńcom bukiet kwiatów, życzyć im szczęścia, mając na uwadze to, że oboje lub jedno z nich zostawia swojego prawego współmałżonka, że kilka ulic dalej dzieci tego tak zwanego pana młodego cierpią, bo tata poszedł sobie do innej pani? Czy mam uśmiechać się i być miły, kiedy ci tak zwani nowożeńcy na oczach wszystkich łamią jedyny ślub, jaki kiedyś składali przed Bogiem i Kościołem? W istocie jest to przecież smutna i tragiczna uroczystość. Czy w niej uczestniczyć? Znam ludzi, którzy nie przyjęli takiego zaproszenia. Stać ich było stać na takie postawienie sprawy. Nierzadko przez to tracili przyjaciela czy koleżankę. Nierzadko byli za swoją postawę boleśnie piętnowani przez całe otoczenie. Przyjazne relacje spłonęły w ogniu wierności Jezusowi.

Święty Piotr stojąc kiedyś przed Sanhedrynem postawił pytanie czy bardziej należy słuchać Boga czy ludzi. Odpowiedź znamy wszyscy, ale w codzienności nierzadko zdarza się nam dla świętego spokoju, dla przypodobania się ludziom, z lęku przed wyśmianiem, oskarżeniem o fanatyzm i dewocję zdarza się nam duchowo zdezerterować. Ogień, o którym mówi dziś Chrystus to konsekwencja wierności Jego nauce. Nie od razu trzeba go wzniecać, gdy dojdzie do konfliktowej sytuacji z ludźmi niewierzącymi, z wrogami Kościoła.  Zawsze najpierw trzeba spróbować wyjaśnić swoje stanowisko, uzasadnić swoje poglądy. Nierzadko jednak na nic się to zda. Atak na Bożą prawdę może się jeszcze zradykalizować. I wtedy, by wytrwać przy Bogu, potrzebujemy Mocy Ducha, którą jak ogień Stwórca wznieca w naszych wnętrzach,

Oprócz przedstawionych powyżej sytuacji, kiedy trzeba – niekiedy nawet stanowczo – przeciwstawić się najbliższym, by pozostać wiernym Bogu, mogą zaistnieć jeszcze inne powody, kiedy Bóg może dopuścić, by rodzina doświadczyła jakiegoś wstrząsu i niepokoju. Zmarły przed ponad rokiem hinduski kapłan Rufus Pereira opowiadał kiedyś, jak przyszli do niego mężczyzna i kobieta. Oboje byli bardzo chorzy. Poprosili, by Ks. Rufus pomodlił się nad nimi w intencji ich uzdrowienia. Gdy rozpoczął modlitwę poczuł natychmiast wyraźny duchowy opór. Poprosił ich, by przyszli następnego dnia rano . Podjęta nazajutrz modlitwa, też wydawała się być czymś blokowana. Usiądźmy i porozmawiajmy chwilę – zaproponował ks. Pereira. W którym kościele braliście ślub? – zapytał schorowana parę. A my nie mamy ślubu kościelnego. Nie jesteście związkiem sakramentalnym? - dopytywał się ksiądz. A gdybyście zostali uzdrowieni, to co byście zrobili? Żyli byśmy razem dalej, Jak mąż z żoną. Czyli prosicie Boga o zdrowie, o siły, by żyć w grzechu – pytał ks. Rufus. Zmieszani mężczyzna i kobieta wyglądali na mocno zakłopotanych. Gdyby do kochającej matki podszedł syn i poprosił; mamo, daj mi pieniądze na podróż. Wyjadę stąd i nigdy się już nie zobaczymy. Czy kochający rodzic spełni taką prośbę syna? My nierzadko modlimy się do Boga o coś, co może sprawić że oddalimy się od Niego, że o Nim zapomnimy. Zgoda i jedności w rodzinie, wychowanie dzieci, problem alkoholizmu, zdrady małżeńskiej, samotności, to chyba najczęstsze sprawy, z jakimi ludzie przychodzą, by prosić swoich duszpasterzy o pomoc. Wydawać by się mogło, że nie ma nic złego w staraniach o to, by mąż przestał pić, by ustały kłótnie małżeńskie, by ktoś z domowników powrócił do zdrowia. A jednak sprawa jest bardziej skomplikowana. Warto wracać do pytania, jakie pośrednio postawił ks. Pereira: a jeśli Bóg spełni waszą prośbę, da wam zdrowie, siły, wzajemne porozumienie, to co wy z tym zrobicie? Czy będziecie tymi darami służyć Bogu? Jak wielu ludzi przychodzi do duszpasterza z prośbą o radę. Radę na problemy małżeńskie, wychowawcze, na bolesną samotność, na znalezienie dobrego męża, na to żeby otrząsnąć się po śmierci bliskiej osoby. Niekiedy, gdy w takiej rozmowie próbuję powiedzieć coś o Bogu, widzę w oczach rozmówcy jakby zdziwienie i zakłopotanie. Jakby chciał powiedzieć: ja tu nie przyszedłem rozmawiać o Bogu. Ja mam konkretny problem. Ludzie ci o swoich kłopotach mogą mówić godzinami. O Bogu, modlitwie, słowie Bożym trudno im sklecić choć dwa trzy zdania. Kiedy do Chrystusa przyszedł człowiek będący w konflikcie finansowym ze swoim bratem i prosił Zbawiciela o rozsądzająca interwencję, to usłyszał w odpowiedzi: Człowieku, a któż mnie uczynił nad wami sędzią albo rozjemcą?  Jeden z księży duszpasterzy akademickich powiedział: po roku pracy z młodzieżą akademicką zauważyłem, że stałem się praktycznie  pracownikiem biura matrymonialnego. Chrystus nie przyszedł po to, by uporządkować świat. Ponaprawiać rodziny, związki, zakochania, depresje czy nasze niskie samooceny. On przyszedł po to, by wezwać grzeszników do nawrócenia, by odszukać to, co zginęło, by dać swoje życie, jako okup dla wielu, aby owce miały życie. To jest jedno z największych nieporozumienie w Kościele. Wielu chrześcijan traktuje swoją religię, jak jakieś kolejne wierzenie naturalne. Nierzadko spotykałem ludzi głoszących pogląd, że w istocie wszystkie religie są takie same i do tego samego prowadzą, co jest oczywist nieprawdą. Każda religia naturalna wynika z doświadczenia kruchości człowieka, który zwraca się do jakiegoś bóstwa, z prośbą o opiekę tu na ziemi. Modli się o deszcz, o zdrowie, o obronę przez wrogiem i o dziesiątki innych spraw, które mu doskwierają. W jednej podwarszawskiej parafii, dyżurując w kancelarii, spisałem wszystkie dokumenty potrzebne do chrztu. Matka dziecka chowając je do torebki westchnęła i powiedziała: Ochrzczę to dziecko, bo tak mi kaszle. Wielu chrześcijan tak traktuje swoją religię. Zupełnie do nich nie dotarło, że my – jako uczniowie Chrystusa - mamy właśnie umrzeć dla świata. Przegrać. Stracić ziemskie zabezpieczenia. I chlubiąc się krzyżem wejść w pełnię życia Bożego. Wiele osób nie otrzymując takiej pomocy rozczarowuje się Kościołem. Bogiem, religią.

Nasz Bóg, jeden prawdziwie istniejący, jest Bogiem żywym. On ma umiłowanie w ukrytej prawdzie, przenika i zna nasze serca. W świetle Jego nauki największym niebezpieczeństwem grożącym człowiekowi jest letniość, powierzchowność i okłamywanie samego siebie. Bóg chce nas wyrwać z tego stanu, wprowadzając nas w sytuacje, trudne, konfliktowe Byśmy w ogniu byli sprawdzeni sami dowiedzieli się kim jesteśmy. Byśmy w ten sposób dali świadectwo miłości Boga i nigdy przed nikim się Go nie zaparli.